Wielka wojna cywilizacji
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Wielka wojna cywilizacji

Dodano: 
Donald Trump, prezydent USA
Donald Trump, prezydent USA Źródło: PAP/EPA / JUSTIN LANE
Żadne inne wystąpienie w Nowym Jorku podczas sesji ONZ nie przykuło takiej uwagi komentatorów i polityków jak słowa prezydenta USA. Trudno się temu dziwić.

Donald Trump nie tylko jest przywódcą najpotężniejszego państwa na świecie, lecz także od bardzo długiego czasu pierwszym politykiem świata Zachodu, który publicznie broni konserwatywnych wartości. Tym razem też nie zawiódł.

Mówił stanowczo, że „zawsze będzie stawiał Amerykę na pierwszym miejscu, tak jak wy, przywódcy swoich państw, powinniście stawiać swoje kraje na pierwszym miejscu”. Jeszcze niedawno takie deklaracje ściągnęłyby na głoszącego je polityka gromy i potępienia. Zgodnie przecież z regułami powszechnie panującej poprawności, tj. często obłudy, miarą wielkości i mądrości politycznej mają być deklarowanie troski o wszystkich, nie o swoich, i obrona najdalszych, a nie najbliższych. Patriotyzm, rozumiany jako przywiązanie do własnych korzeni, szacunek do ojczyzny, zaangażowanie w obronę dziedzictwa, tożsamości, obrona przed zagrożeniami, także przed rozmyciem i wykorzenieniem, miał raz na zawsze zniknąć ze słownika politycznego. Za sprawą Trumpa odżył. I to z jaką mocą.

To wystąpienie w Nowym Jorku kolejny raz pokazuje, jak wielką zmianę przyniósł wybór Trumpa. I nie dotyczy to tylko zmian w polityce międzynarodowej. Jeszcze ważniejsza jest zmiana akcentów w sferze wartości. Prezydent USA dotrzymuje swoich obietnic z czasów kampanii wyborczej oraz, co budzi wściekłość lewicy, jest faktycznie obrońcą tak religijnej wolności, jak prawa do życia. Dlatego m.in. odciął wsparcie dla organizacji wspierających działalność klinik aborcyjnych w USA i, co nie mniej ważne, przestał finansować UNFPA, ONZ-owski fundusz w istocie wspierający politykę proaborcyjną na świecie.

To ostatnie posunięcie wywołało prawdziwą furię. Pierwszym rządem, który postanowił zareagować, był kanadyjski gabinet groteskowego Justina Trudeau, który w lipcu na wspieranie aborcji w państwach rozwijających się przeznaczył 241 mln dol. Dwa dni temu dołączył do niego rząd duński. „To czytelny sygnał dla Ameryki. Jeśli ktoś porzuca pochodnię, inni muszą ją ponieść. Świat potrzebuje przywództwa” – mówił premier Danii, Lars Løkke Rasmussen, ogłaszając, że jego państwo przeznaczy na wspieranie zabijania nienarodzonych dzieci (to się nazywa niesienie światu pochodni postępu!) 37 mln dol. Można się spodziewać, że wkrótce inne rządzone przez liberałów, bogate państwa Unii pójdą podobną drogą. Nie mniej istotne zmiany dokonują się w samej Ameryce. Trump skończył choćby z absurdalną zasadą, broniącą przywilejów transwestytów w amerykańskiej armii. Podobnie rząd amerykański wystąpił w obronie przedsiębiorców, których zmusza się do akceptowania tzw. małżeństw homoseksualnych.

Widać wyraźnie, że amerykański prezydent, któremu tylu zarzuca prymitywizm, brak okrzesania, powierzchowność i wręcz głupotę, doskonale rozumie, jak ważnym elementem przy odzyskiwaniu autorytetu przez państwo musi być powrót do powszechnie uznawanych, odziedziczonych oraz przez wieki niezmiennych zasad cywilizacji moralnej. „Ameryka najpierw” oznacza w tym przypadku „cywilizacja zachodnia najpierw”. I to jest zapewne najważniejszy powód, dla którego amerykański prezydent tak chętnie wspomina Polskę, jedno z niewielu państw Unii, w którym zachowało się stare rozumienie wolności słowa, wolności narodowej i suwerenności. To „patriotyzm prowadził Polaków do walki o wolność” – mówił Trump w Nowym Jorku, wskazując innym Polskę jako wzór do naśladowania. Te słowa to też broń w światowej wojnie cywilizacyjnej, w której liberałowie pierwszy raz od lat ponoszą porażki.

Artykuł został opublikowany w 39/2017 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także