Niby tam, aktor z komedii, który mężem stanu został dziwnym zrządzeniem historii, ale nawet występując z pozycji słabego i potrzebującego, waży uważnie słowa i nie powie ani jednego takiego, które mogłoby mu zostać poczytane za złe przez bodaj drobną część własnego społeczeństwa.
Zwłaszcza ani słowa o Wołyniu.
Żeby było jasne: nie chodzi o jakieś rozdzierające gesty czy przeprosiny. Chodzi o odblokowanie ekshumacji ofiar i w ogóle prac archeologicznych, dopuszczenie historyków do archiwów i zaprzestanie ich niszczenia, pod kątem ukrycia rozmiarów ludobójstwa i odpowiedzialności za nie OUN-UPA oraz pomniejszych organizacji ukraińskich nacjonalistów z II wojny światowej. Mimo całego wysiłku wojennego i całego żebractwa o broń, amunicję i wszelkie inne wsparcie, do którego zmuszony jest dziś przywódca Ukrainy, polityka wypierania historii, zapoczątkowana swego czasu przez Juszczenkę, jest przez niego konsekwentnie kontynuowana. A niby dlaczego i po co mieliby Ukraińcy od niej odstępować? Tak sami z siebie? Bo nikt przecież na nich w tej sprawie naciska. Kto miałby inny to robić, skoro nie robi tego Polska?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.