Dzięki Bogu już weekend, pośmiejmy się. Na przykład z tego:
„Moja mama po 42 latach w szpitalu dostała 1600 zł odprawy. A phezes kontholowanej przez państwo spółki po 19 dniach miał dostać 700 tysięcy. Wtedy powiedziałem: dość tego! Napatrzyłem się na ludzi władzy, którzy myślą, że wszystko im wolno! Któhych pazehność nie zna ghanic! Ale dziś mówię z cała powagą – koniec z ich przywilejami! Weźmiemy za to pełną odpowiedzialność!”
Wszyscy pamiętają? Jeśli nie to przypomnę, że po tej tyradzie Donalda Tuska głos lektora z offu zachęcał do głosowania na Platformę Obywatelską. Bo to jej spot wyborczy z roku 2005.
Albo to: „Już wkhótce Polacy zaczną whacać z emighacji, bo phaca tu zacznie się opłacać. Będą nas leczyć dobrze opłacani lekarze i pielęgniahki. Dobrze zahabiający nauczyciele będą uczyć nasze dzieci. A dobrze zahabiający policjanci będą dbać o nasze bezpieczeństwo. Przy bezpiecznych dhogach wyhosną nowoczesne stadiony i pływalnie! Czy to możliwe? Skoho udało się w Ihlandii, dlaczego nie ma się udać w Polsce? Przecież Polacy to wielki i mądhy nahód! Musimy tylko wyghać te wybohy!”.
To z roku 2007. Nadaje się do elementarza każdego oszusta. Pierwsza zasada: gdy chcesz głupa okpić, zacznij od wmawiania mu, że jest mądry, wspaniały i wielki.
Albo to: „Przyjmiemy wreszcie jawny i otwarty nabór do rad nadzorczych oraz wybór członków zarządu w drodze konkursu”. Bardzo konkretna zapowiedź z expose premiera w roku 2007…
Krąży tego ostatnio po internecie więcej. I, szczerze mówiąc – aż nie chce mi się pisać rzeczy oczywistych. Nie chce mi się, choć to przecież aż się prosi, zestawiać cynicznych łgarstw Tuska o „wysokich standardach” z odprawą, jaką załatwił panu Kilianowi, z synekurą dla Ostachowicza, z utajnioną odprawą dla prezesa spółki, stworzonej chyba tylko dla rozkradania majątku publicznego, a rozsławionej przez byłego ministra Sienkiewicza jako „ch… d… i kamieni kupa” (pisze zresztą o sprawie na tejże stronie Wojciech Wybranowski). Nie chce mi się klikać w ostatnie numery gazet, by przytoczyć dane o rozmiarach emigracji i długu publicznego, o bankructwie ubezpieczeń społecznych, zawale służby zdrowia…
Platformersi, z którymi dziś oficjalnie żegna się Tusk po siedmiu latach premierowania, powinni mu wszystkie perfidne bzdury, jakich nawygadywał w kolejnych kampaniach wyborczych i expose zgrać na złota płytę i podarować, oprawne w diamenty. Jako dowód, na wieczną rzeczy pamiątkę, że Polacy są narodem może nie „wielkim i mądrym”, ale o tyle wyjątkowym, iż nie dotyczy ich zasada sformułowana kiedyś przez Abrahama Lincolna: można oszukiwać niektórych przez długi czas, można oszukiwać wszystkich krótko, ale nie można oszukiwać wszystkich długo.
U nas można – pan Tusk odchodzi w chwale, może mu tylko Polska zaśpiewać na odchodne piękne shimmy z „Kabaretu starszych panów”: „szuja, naomamiał, natruł i nabujał, szuja, a wierzyłam przecież mu jak nikt” – choć to właściwie pigoniowskie strzelanie brylancikiem do nierogacizny. Ale jego odejście jest zarazem resetem. Teraz jest premier kobieta. Premier–kobieta, jako kobieta, jest kobietą, więc należy się jej 100 dni zaufania (Jaruzelski chciał tylko 90, ale widać Polska była wtedy w lepszym stanie, wstyd powiedzieć). Akurat mniej więcej do kolejnych wyborów. Premier–kobieta naobiecuje nam różnych cudów, które przyniesie Polsce wejście do strefy euro, a potem pójdzie leczyć zszragane nerwy i przyjdzie kto inny, kto również będzie zasługiwał na 100 albo i 200 dni spokoju i kredyt zaufania, bo przecież jeszcze nic nie zrobił, wyskoczył znikąd, za nic „pełnej odpowiedzialności” nie bierze…
Coś to Państwu przypomina? Pewnie nie, bo jesteście za młody. A mnie przypomina – komunę i jej „odwilże”. Co przychodził nowy gensek, to zapowiadał, że będzie po nowemu – tylko, wiecie rozumiecie, pomóżcie, a przynajmniej nie przeszkadzajcie przez jakiś czas. I ludziska przez jakiś czas zupełnie irracjonalnie wierzyli, że będzie lepiej. Było jeszcze gorzej, więc pogrążali się w apatii, powtarzając sobie to samo przesłanie dnia, które teraz na okoliczność wspomnianego przypominania dawnych obietnic Tuska pracowicie wklepują platformerskie trolle: uni wszyscy tacy sami, wszyscy, nie ma komu wierzyć, nie ma co się napinać…
Lincoln formułując swe prawo niemożności oszukiwania wszystkich bez końca miał bowiem do czynienia ze społeczeństwem wolnych ludzi, obywateli, pionierów, odpowiedzialnych ze swe rodziny, osady, wspólnoty religijne i etniczne, przedsiębiorstwa. My mamy zaś społeczność pańszczyźnianą, postkolonialną – Polactwo. Mógłbym jak Rush Limbaugh powtórzyć „See, I told You so!”.
Można rzec, że były pożal się Boże minister Sienkiewicz miał rację, tylko z jedną poprawką. Polskim problemem nie jest to, że państwo polskie nie istnieje.
Owszem, nie istnieje, ale to tylko skutek.
Przyczyna w tym, że nie istnieje polski naród.
Nie istnieje jako wspólnota polityczna. To dlatego PiS przegrywa kolejne wybory, nawet z oczywistym cwaniaczkiem i oszustem, i już się szykuje przegrać następne, nawet z „wie pan, ja jestem kobietą” – ponieważ w swym intelektualnym wyjałowieniu nie umie zrozumieć, że ciągłe walenie w klawisze, które w przedwojennych Polakach budziły odruch patriotycznej mobilizacji, nie ma za grosz sensu w sytuacji, gdy Polskę zamieszkuje tylko „żywioł polski”, wspólnota prostych odruchów, którą można – jak to zrobił Tusk – sterować za pomocą dozowania pogardy, rechotu i zawiści, ale nie maltretowaniem powstań, poległych bohaterów i świętych patronów. A już zwłaszcza nie sposób jechać na patriotyzmie, gdy się z tego patriotyzmu robi jedynie wieczne przegrywanie i entuzjastyczne bycie masakrowanym przez wszystkich, kto tylko ma na to ochotę.
Nie ma państwa, bo nie ma narodu. Trzeba go dopiero mozolnie odbudowywać – jak po rozpirzonym przez ruskich powstaniu styczniowym. Ale to dopiero od poniedziałku. Na razie, dzięki Bogu, już weekend.