Bez Franciszka ani rusz
  • Piotr GursztynAutor:Piotr Gursztyn

Bez Franciszka ani rusz

Dodano:   /  Zmieniono: 
Chciałoby się wreszcie zsekularyzować przegląd prasy. Nie czytać ani nie pisać już o Franciszku z Krańca Świata. Zająć się Cyprem. Albo Palikotem. Względnie Niesiołowskim czy Macierewiczem.

Nie da się, gdy po oczach biją tytuły: „Franciszek skromny”, „Francesco! Francesco!” albo „Co już wiemy o Franciszku. Wzór dla kapłanów”. I to wszystko z jednej tylko, środowej „Gazety Wyborczej”! Nie wkręcam nikogo, naprawdę!

I tu dochodzimy do clou. W środku tych tekstów takie ble-ble, że Franciszek, że dialog, że otwarcie i że to o. Rydzyk jest be. A na tle Franciszka jeszcze bardziej be. Medialny salon ćwiczy szpagat od czasu wyboru nowego papieża. Z jednej strony trzeba wszak walić w klechów, z drugiej fajnie jest ogrzać się w cieple ujmującego człowieka i blasku dwóch tysiącleci tradycji. Przy okazji warto zauważyć, że kolorowa fotografia i telewizja zagrażają laickości państwa. Nawet z punktu widzenia ateisty, o minimalnym tylko poczuciu estetyki, uroda i podniosłość katolickiego ceremoniału pozostawia daleko w tyle wszelką konkurencję. Nie darmo już starzy bolszewicy mawiali w trakcie spisywania swoich testamentów, że „grażdanska panichida”, czyli świecki pogrzeb, to barachło w porównaniu z obrządkiem religijnym. Chociaż chodziło im oczywiście o prawosławie i jego równie monumentalne piękno.

No, jednak w salonie widać różnicę zdań. Większość wprawdzie próbuje się podpiąć w pierwszych dniach pod papieża. Ale jest też skrzydło jastrzębi, którzy to uparcie twierdzą, że Franciszek równa się samo zło. Bo junta, Videla i donosicielstwo.

Napięcie między gołębiami a jastrzębiami widać w tygodniku „Polityka”. Adam Szostkiewicz z życzliwością doradza papieżowi, jak osiągnąć sukces: Franciszek powinien spotykać się z ubogimi (o, to polski salon straci szansę na audiencję!), ofiarami księży pedofilów, chorymi na AIDS i – last but not least – o. Wiśniewskim. I, broń Boże, żadnego dialogu z o. Rydzykiem. Wtedy miliony wrócą do Kościoła. Proste? Że też nikt wcześniej na to nie wpadł.

Stronę dalej Artur Domosławski – dziennikarz życzliwy teologii wyzwolenia, czyli ewangelizacji za pomocą kałasznikowa – odsłania mroczne oblicze kard. Bergoglia. Ścigają go upiory. Lista zarzutów jest znana, najkrócej streściła ją pewna pani z Poznania. Domosławski wydłuża ją niemiłosiernie, skrzętnie przy tym skrywając fakty niepasujące do tezy. O okropieństwach junty czytamy w każdym zdaniu, nie pojawiają się za to nazwy ERP i Montoneros. Nie dowiemy się, że w Argentynie tysiące ludzi zginęły także z rąk lewicowych terrorystów, i to jeszcze przed przewrotem wojskowym. Dopatruje się źródeł „kolaboracji duchownych z juntą” w „dziedzictwie kolonializmu”. A inni – o których nie pisze – dopatrują się w tym, że w latach 70. cała wolna ludzkość była dość dobrze poinformowana na temat zbrodni komunizmu. Także w wydaniu latynoamerykańskim, czyli o tym, co robił Fidel Castro z Argentyńczykiem Che Guevarą.

Domosławski wymienia jako „sławnego publicystę” niejakiego Verbitskiego, czyli dziś głównego oskarżyciela papieża. Czytelnik „Polityki” nie dowie się, że Verbitsky też był terrorystą, a dziś jest doradcą małżeństwa Kirchnerów, czyli prezydenckiej pary, z którą kard. Bergoglio był w sporze. W ogóle Kirchnerowie w tekście ukazani są jako wcielenie dobra, a kard. Bergoglio jako bezduszny politykier. Charakterystyczne jest też to, że w tekście nie pada nazwisko Adolfa Péreza Esquivela. Dziwne, bo to argentyński laureat Pokojowej Nagrody Nobla, wyróżniony za sprzeciw wobec junty. Cóż, Esquivel, mimo iż antyklerykał, nie zaatakował papieża. Artur Domosławski skazał więc go na damnatio memoriae czy – jak to Orwell nazwał – ewaporację. Pożyteczniejszą zatem lekturą będzie zajrzenie do bloków papieskich w „Naszym Dzienniku” i „Gazecie Polskiej”. Tę drugą stały współpracownik „Do Rzeczy”, Tomasz Terlikowski, zapełnił dwoma tekstami.

Wracając do relacji salon – Kościół, to chyba nie zauważyliśmy, że poziom łgarstwa zaczął przekraczać stany alarmowe. Inaczej bowiem nie da się wytłumaczyć irytacji najbardziej flegmatycznej osoby na świecie, czyli Aleksandra Halla. W „Rzeczpospolitej” przeczytamy obszerny jego tekst o „obozie walki z Kościołem”. Hall nie owija w bawełnę: „To, co sobą reprezentuje obóz przeciwników tradycji, jest groźne i całkowicie obce dla tych wszystkich, którzy są przywiązani do chrześcijańskich korzeni naszej cywilizacji”. I jeszcze: „Ze strony Magdaleny Środy czy Jana Hartmana nie widzę gotowości do prowadzenia dialogu, ale skłonność do wygłaszania monologów, z pozycji wyższości moralnej, jaką daje reprezentowanie jedynie słusznej racji”. To ważny głos. Halla nie będzie łatwo zdyskredytować obelgami i zapędzić do oszołomskiego getta.

A medialnym i politycznym promotorom rewolucji obyczajowej warto zadedykować cytat z ich własnego pisma. „Polityka” opisuje sytuację w Europie Plus Aleksandra Kwaśniewskiego. Przeczytamy tam słowa Marka Siwca, który teraz jeździ po Polsce i szuka chętnych do budowy lokalnych struktur. – Na spotkania przychodzą albo bardzo młodzi fani Palikota, albo średnie pokolenie, często ludzie z przeszłością w SLD, teraz nim rozczarowani. Co ciekawe, ich wszystkich bardziej interesują kwestie związane z bezrobociem, gospodarką niż sprawy światopoglądowe – mówi Siwiec.

Co ciekawe… Lepiej to zauważyć później niż wcale. Nic bardziej nie otrzeźwia niż kontakt z rzeczywistością.

Czytaj także