Zdobyć trzecią kadencję samodzielnych rządów – to wyzwanie, któremu nikt jeszcze w Polsce nie sprostał. Teoretycznie w wypadku Prawa i Sprawiedliwości rzecz jest do wygrania. Według badań odsetek wyborców, którzy nie wykluczają, że ostatecznie oddadzą głos na PiS, to 42 proc. Jednak w tej chwili, trzy miesiące przed wyborami, tylko mniej więcej trzy czwarte z nich deklarują, że są już zdecydowane tak zagłosować. Co do pozostałych – dobra wiadomość dla rządzących jest taka, że wciąż nie przyciągnęła ich trwale żadna inna partia; zła, że wszystko, czym zamierzali ich skłonić do powrotu stratedzy kampanii Zjednoczonej Prawicy, na razie zupełnie nie działa.
Plan – jak można zrekonstruować z kolejnych kampanijnych zwrotów – zakładał skombinowanie kilku czynników. Po pierwsze, wielokrotnie sprawdzone rozdawanie pieniędzy, po drugie – przywrócenie ostrej polaryzacji i wyraźne wskazanie jako wroga Donalda Tuska, co zamieni wybory w powtórkę dwa razy już odbytego z sukcesem plebiscytu „Lepiej było przed 2015 czy po 2015?”, odsuwając poważniejsze dyskusje nad bilansem ośmiu ostatnich lat, oraz pozwoli zbudować poczucie zagrożenia ze strony „człowieka Berlina i Moskwy”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.