Zorganizowane we Wrocławiu spotkanie, w czasie którego obwieszczono zamiar budowy fabryki półprzewodników, było na wskroś symboliczne. Prezes Intela Patrick Gelsinger wygłosił protekcjonalną opinię, że Polska była „spragniona” tej inwestycji bardziej niż inni i dlatego na nią zasłużyła. Premier Mateusz Morawiecki z uniżeniem rozpływał się nad rozmachem projektu, podkreślając, że jest największy w całej naszej historii, i zapewnił, iż staranie się o niego dało mu wielką satysfakcję. Swoją obecność zaznaczył także ambasador USA Mark Brzezinski, który snuł wizję utworzenia polskiej Doliny Krzemowej i podkreślał wzorowy charakter polsko-amerykańskich relacji.
Świadkami podobnych scen jesteśmy w Polsce od ponad trzech dekad, a uczestnicy tego typu spotkań wygłaszają niezmiennie te same kwestie. Pomimo upływu lat opinia publiczna i rządzący nadal zachowują się tak, jakby kolejna inwestycja Intela, Google czy Microsoftu stanowiła prawdziwe koło ratunkowe rzucone na ratunek 38-milionowemu krajowi, za które trzeba nie tylko uniżenie podziękować, lecz także sowicie dopłacić, całując przy okazji inwestora w rękę za to, że zdecydował się wybrać właśnie nas, a nie jedno z innych wiecznie rozwijających się państw naszego regionu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.