Skoro powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Dwa tygodnie przed wyborami przedstawiłem dość pesymistyczny obraz sytuacji. Wynikało z niego, przypominam, że opozycja zapewne wybory przegra, brak jej bowiem animuszu, energii i wizji. Pisząc to, nie uwzględniłem – nie jestem jasnowidzem – czynnika, jakim był swoisty sposób liczenia głosów. Nie mam wątpliwości, że gigantyczna skala tych nieważnych – prawie 3 mln – mogła wpłynąć na słabsze wyniki PiS. Nawet jeśli, jak mniemam, nie było żadnego odgórnego systemu fałszowania, żadnego wspólnego organizatora, to nie można wykluczyć, że w wielu mniejszych obwodach, tam, gdzie los liczących zależy od urzędników w gminie czy powiecie, dochodziło do czarów nad urną. Tak czy inaczej wniosek jest oczywisty: 25 lat po odzyskaniu niepodległości władze nie potrafiły zorganizować wyborów, które cieszyłyby się powszechnym zaufaniem obywateli.
Czy to jednak przeczy tezom mojego komentarza? Nie sądzę. Jeśli uznać, że prawdziwa wola wyborców przejawiła się w większym stopniu w badaniach exit poll, a nie w danych przekazanych przez PKW, to sukces opozycji byłby umiarkowany. Dodatkowo trudno o nim mówić, biorąc pod uwagę wyniki drugiej tury. Mimo większego poparcia dla kandydatów PiS w niektórych dużych ośrodkach – w Warszawie, Krakowie, Gdańsku czy we Wrocławiu – opozycja nie potrafiła wygrać w żadnym z 30 największych polskich miast. Ba, utraciła władzę nawet w Radomiu i Elblągu. PiS nie potrafił i nie potrafi znaleźć języka, którym przekonałby do siebie wielkomiejskiego wyborcę. Nie potrafi zaprezentować konserwatywnej treści w nowoczesnym opakowaniu.
Trudno też mówić o zwycięstwie opozycji na prowincji i to nawet jeśli PSL dostało faktycznie mniej głosów, niż podano. Wydaje mi się, że PSL poza mobilizacją działaczy potrafiło pokazać się jako obrońca interesów polskiej wsi. Zaważyła zapewne kwestia stosunku do konfliktu Rosja – Ukraina. Działacze ludowi wyznawali tu konsekwentnie politykę „moja chata z kraja”. Czyli liczą się interesy chłopów, a wielka polityka jest nie dla nas.
Można pytać, czy takie podejście jest zgodne z polską racją stanu, musiało się ono jednak podobać dużej części elektoratu. I to znacznie bardziej niż romantyczne stanowisko PiS, który wzywał do poparcia Ukrainy wbrew groźbom Rosji. Kolejnym czynnikiem mogła być sprawa uboju rytualnego – tutaj PiS głosował w zgodzie z fanaberią swojego lidera, a przeciw interesowi producentów mięsa.
Można mieć tylko nadzieję, że przebieg wyborów samorządowych stanie się dla opozycji nauczką. Po pierwsze, musi ona doprowadzić do większej przejrzystości procesu liczenia głosów. Dlaczego opozycja nie miałaby mieć prawa obsadzać połowy członków PKW? Po drugie, musi ona lepiej odczytywać nastroje i interesy własnych wyborców. I – last but not least – znaleźć skuteczny sposób komunikacji z opinią publiczną. Samo zniechęcenie rządami PO do zwycięstw w 2015 r. nie wystarczy.