Dyskretny urok państwowej posady staje się coraz bardziej niedyskretny. Choć od bankructwa PRL minęło już ćwierć wieku, to aż 3,1 mln Polaków – co piąty zatrudniony – nadal pracuje w sektorze publicznym: w urzędzie, instytucji państwowej lub samorządowej albo w przedsiębiorstwie całkowicie lub częściowo państwowym. W dodatku przybywa rodaków, którzy marzą o państwowej posadzie. I trudno się im dziwić, skoro taki etat to nie tylko nieporównanie większa pewność zatrzymania go na dłużej, nie tylko przeważnie znacznie lepsza, towarzysząca mu ochrona socjalna, ale także, jak się okazuje, dużo wyższa pensja.
W Polsce „na państwowym” zarabia się dziś średnio aż o ponad 1,1 tys. zł więcej niż „na prywatnym” (dokładnie o 1141 zł) – wynika z danych Głównego Urzędu Statystycznego, wnikliwie przeanalizowanych przez publicystów „Dziennika Gazety Prawnej”. Średnia płaca brutto w sektorze państwowym wynosi 4683 zł, a w prywatnym – 3542 zł.
Górnik w państwowej kopalni zarabia średnio 7 tys. zł (licząc ze wszystkimi przywilejami), czyli aż o niemal 2 tys. zł więcej od zarabiającego trochę ponad 5 tys. zł górnika z kopalni prywatnej. Lekarze w publicznej służbie zdrowia zarabiają średnio 3,7 tys. zł, a ich koledzy w prywatnej – 3,1 tys. zł. O pół tysiąca złotych miesięcznie więcej inkasują pracownicy państwowych restauracji i hoteli od pracowników podobnych prywatnych placówek itp., itd.
Rzecz jasna, nie sposób porównać wysokości płac Polaków zatrudnionych w państwowych i prywatnych urzędach, bo nie ma urzędów prywatnych, ale możemy być spokojni o to, że i w tej „branży” bez kłopotu górą byłyby urzędy państwowe. W końcu który przedsiębiorca przy zdrowych zmysłach wyśrubowałby średnią pensję w swojej firmie do na przykład 7769 zł miesięcznie? A tyle przeciętnie zarabiają pracownicy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów. I to właśnie oni – pracownicy wszelkiej maści urzędów – windują średnią pensję wypłacaną „na państwowym” do owych 4683 zł miesięcznie. A przecież, nie zapominajmy, w administracji publicznej płace od pięciu lat są zamrożone. Zastanówmy się więc, ile wynosiłyby dziś, gdyby i w tym czasie je podnoszono.
No, ale wystarczy przez chwilę pomyśleć o państwowym i prywatnym ośrodku zdrowia, o państwowym i prywatnym szpitalu, o państwowym i prywatnym hotelu, o państwowej i prywatnej szkole… Czyż różnice w wysokości płac na korzyść urzędów i przedsiębiorstw państwowych nie powinny – raz na zawsze – przestać nas dziwić, zważywszy na to, że jakość dostarczanych przez nie towarów i usług jest tak dużo wyższa od jakości towarów i usług dostarczanych przez firmy prywatne? A poza tym, kto nam, podatnikom, czyli bogatym pracodawcom tych, którzy są na państwowych etatach, zabroni dużo im płacić? Płacić im więcej, niż my sami zarabiamy? Nikt, literalnie nikt! •