Od wielu miesięcy w rosyjskich mediach mówi się o „polskich barbarzyńcach”, którzy ośmielili się podnieść rękę na pomniki czerwonoarmistów nad Wisłą. Dekomunizacja uderzyła w mit „Zwycięstwa nad faszyzmem”. Kilka dni temu Rosjanie znaleźli kolejny pretekst do krytyki pod adresem Warszawy. Tym razem chodzi o plany degradacji generałów – członków Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego.
Aleksander Sztorm broni w swoim artykule na portalu EurAsia Daily broni architektów stanu wojennego. „Autorzy tych bluźnierczych planów nie przejmują się faktem, że generał Jaruzelski zmarł w 2014 roku (w wieku 91 lat), że przeszedł szlak bojowy podczas II wojny światowej, całe swoje życie poświęcił karierze wojskowej i dosłużył się do stopnia generała armii (w powojennej Polsce był to najwyższy stopień wojskowy. Oprócz Jaruzelskiego otrzymało go tylko dwóch generałów)” – pisze Sztorm. Rosyjski publicysta w sposób typowy dla kremlowskiej narracji patrzy na polską historię wyłącznie z perspektywy sowieckich interesów – a więc kompletnie ignoruje ten fakt, że powojenna Polska nie była niepodległa. Wychodzi bowiem z założenia, że skoro Jaruzelski ramię w ramię z Armią Czerwoną uczestniczył w „pokonaniu faszyzmu”, to naród polski winien jest mu wieczną pamięć i cześć, niezależnie od wszystkiego.
„Dla współczesnych fałszerzy historii wprowadzenie w Polsce stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku nie oznaczało, oczywiście, wyzwolenia kraju od narastającej anarchii, uchronienia przed prawdopodobnym rozlewem krwi w wojnie domowej i przed realnie zagrażającą interwencją wojsk Układu Warszawskiego. Dla współczesnych fałszerzy historii wprowadzenie stanu wojennego to „ciężka zbrodnia przeciwko własnemu narodowi” – pisze z żalem Aleksander Sztorm. – „Niektórzy skrajni ekstremiści z PiS idą jeszcze dalej w swoim barbarzyństwie: proponują, by wymazać stopnie wojskowe z płyt nagrobnych zdegradowanych generałów, a ich ciała wykopać z cmentarzy wojskowych i przenieść w mniej eksponowane miejsca pochówku”.
Rosyjski publicysta oburza się też, że w ramach dekomunizacji los likwidowanych pomników sowieckich żołnierzy podzielił również monument poświęcony Karolowi Świerczewskiemu, ustanowiony w miejscu jego śmierci „z rąk bandy UPA”. Sztorm ubolewa, że okolicznością łagodzącą nie okazał się ani „szlak bojowy generała, który walczył na frontach wojny domowej w Hiszpanii oraz II wojny światowej”, ani „przyjaźń Świerczewskiego z Ernestem Hemingwayem”. „Jego grzechy główne, które według współczesnych inkwizytorów historii przekreślają pamięć o nim, to jego komunistyczne przekonania oraz służba w Armii Czerwonej” – pisze Aleksander Sztorm. I znów rosyjski publicysta przedstawia swoim czytelnikom obraz rodem z sowieckiej propagandy. Świerczewski był nie tylko sowieckim oficerem, oddelegowanym do armii Berlinga, komunistą z przekonania, ale i fatalnym dowódcą, alkoholikiem, który wydawał rozkazy – jak wspominali nawet jego towarzysze broni - „w pijanym widzie”.
Nawet gdyby uznać, że ludowe wojsko polskie rzeczywiście walczyło o niepodległość Polski, to żadne się za to uznanie „Walterowi” nie należy. Wręcz przeciwnie – Świerczewski jest odpowiedzialny za niemal całkowitą zagładę jednostek II Armii Wojska Polskiego podczas bitwy pod Budziszynem. Zatem nawet zwolennikom PRL powinno być wstyd za tę skompromitowaną postać.
A jednak Sztorm nie potrafi zrozumieć, dlaczego Polacy nie chcą czcić tego „wielkiego bohatera”. I oburza się, że zamiast komunistycznych generałów premier Mateusz Morawiecki oddaje cześć „kolaborantom Hitlera”, za których rosyjski publicysta uważa Brygadę Świętokrzyską…
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.