Bo mógł ten sukces przyjść już wtedy. Może nie na taką miarę, ale jego długofalowym skutkiem byłoby prawdopodobnie zdobycie przez PiS trzeciej kadencji. Tymczasem PiS zdobywszy pełnię władzy wolał zrobić swoją główną propagandową tubą telewizję państwową, a „Republiki” omal nie zarżnął, wyciągając z niej w kilka tygodnie większość pracowników, którzy, rzecz oczywista, woleli przenieść się na Plac, Woronicza, względnie na Malczewskiego, niż tkwić w niszowej i wiecznie ledwie wiążącej koniec z końcem firmie.
Chce być dobrze zrozumiany: sam fakt przejęcia przez PiS kontroli nad państwowymi mediami mojego szczególnego wstrętu nie budzi, tym bardziej, że w przeciwieństwie do ekipy obecnej, nie stroniącej od bezprawia i zwykłego bandytyzmu, PiS zrobił to „lege artis”. Z państwowymi mediami miałem do czynienia w ciągu ostatnich trzydziestu lat wielokrotnie, i, z ręką na sercu: nigdy nie było tak, żeby nie stanowiły one propagandowej tuby władzy. Ta władza bywała czasem mniej jednolita, niż rząd Zjednoczonej Prawicy (szczególnie w czasach AWS, z którą Unia Wolności Balcerowicza współrządziła państwem w koalicji rządowej, jednocześnie współrządząc telewizją w nieformalnej koalicji z opozycyjnym wobec tego rządu SLD), ta propaganda bywała zwykle mniej nachalna, robiona i sączona subtelniej, inteligentniej, niż pod rządami Jacka Kurskiego – ale to nie zmienia istoty rzeczy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.