Słowa Jacka Żakowskiego, który na antenie przejętej przez rządzących TVP Info stwierdził, że transmitowane na żywo obrady "sztabu kryzysowego" z udziałem Donalda Tuska przypominają propagandowe spektakle Putina, wywołały wśród zwolenników PO i jej koalicyjnych przystawek furię. Żakowski – nie pierwszy raz zresztą – z punktu ogłoszony został zdrajcą i "PiS-owcem", mimo wszystkich swych "zasług" w opluwaniu partii Jarosława Kaczyńskiego. A mówimy przecież o publicyście, który w czasie i w kontekście tzw. pandemii COVID-19 poszedł w tym najdalej, ogłaszając na łamach "Gazety Wyborczej", że PiS "dokonuje ludobójstwa, zamordował już co najmniej 100 tys. Polaków, i nie jest to żadna metafora"; o publicyście, który po przegranych wyborach w roku 2015 nawoływał w "Polityce", by zwolenników PiS i członków ich rodzin atakować i "zawstydzać" w miejscach publicznych, na uczelniach, w pracy i w życiu prywatnym. Wobec ogromu zbrodni, którą dla zwolenników władzy jest wyłamanie się z chóru chwalącego Tuska za walkę z powodzią, nie uznano jednak żadnych okoliczności łagodzących, nawet tego, że całość wypowiedzi Żakowskiego w oczywisty sposób powodowana była troską o wizerunek Tuska i, przede wszystkim, o trwałość jego rządów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.