Nie miejsce tu, aby wyjaśniać, dlaczego tak jest. Przyczyn jest wiele, lecz na pewno jedną z nich jest kompletny intelektualny i programowy bezwład, jaki ogarnął PiS po faktycznie przegranych wyborach. Największa partia opozycyjna – która najpewniej wprowadzi do drugiej tury swojego kandydata – od miesięcy hamletyzuje na temat wyboru właściwej osoby. Gubi się w korowodach potencjalnych kandydatów, odwleka moment ogłoszenia pretendenta, a na dodatek na liście pojawiają się w większości osoby, co do których można mieć, najdelikatniej mówiąc, potężne wątpliwości. Wynika to między innymi z prób pogodzenia czynników do pogodzenia niemożliwych: atrakcyjności kandydata dla wyborców spoza twardego elektoratu, uległości wobec oczekiwań i wytycznych Jarosława Kaczyńskiego oraz zachowania kruchego układu równowagi wewnątrz partii. Już dzisiaj, niezależnie od tego, kto ostatecznie kandydatem zostanie, można założyć, że chęć zaspokojenia wszystkich tych potrzeb spowoduje, że będzie to kandydat słaby. Zgodnie ze starym powiedzeniem, że jak coś (w tym wypadku: ktoś) jest do wszystkiego, to jest do niczego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.