Od PRL udało nam się w Polsce dokonać dobrej transformacji w wielu dziedzinach. W niektórych jednak skręcaliśmy w ślepe zaułki. Tak jest z systemem szkolenia i egzaminowania kierowców. Przeszliśmy z nim od szkoleń w Ligach Obrony Kraju, poprzez aferalne i łapówkarskie lata 90., do tworu, na którym zyskują grupy interesów, a traci całe społeczeństwo. I nie tylko żaden minister nie odważył się do tej pory tego zmienić, lecz także kolejny szef urzędu próbuje tę patologię pogłębić.
Jak wadliwy jest system szkolenia i egzaminowania kierowców w Polsce, widać najlepiej, gdy tylko zada się pytanie o to, jak wyznaczono cel kształcenia kursantów. Takie pytanie zadałem wiceministrowi infrastruktury Stanisławowi Bukowcowi, który dziś odpowiada za te sprawy. Nie odpowiedział. Bo nie mógł. Takiego celu w Polsce nigdy nie wyznaczono. Nie ma żadnej podstawy programowej. I każdy zajmujący się edukacją w tym momencie już złapie się za głowę. Bo jak można uczyć człowieka czegokolwiek, skoro nie ustaliło się, co szkolony po kursie ma wiedzieć i umieć?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.