We wrześniu tego roku w Las Vegas odbył się wielki kongres poświęcony walce z antysemityzmem. Miriam Adelson, magnatka kasynowa z Miasta Grzechu, która zorganizowała ten zjazd, przedstawiła wówczas republikańskiego kandydata na prezydenta jako "prawdziwego przyjaciela Żydów". Impreza była jedną z wielu inicjatyw multimiliarderki, która całym swoim sercem (i majątkiem) stara się wyplenić antysemityzm. W przypadku Miriam Adelson termin ten jest jednak – nawet jak na standardy osób i instytucji zajmujących się zawodowo zwalczaniem antysemityzmu – wyjątkowo pojemny. Multimiliarderka uważa bowiem, że nie tylko każdy, kto krytykuje Izrael, lecz także ludzie, którzy warunkują swoje poparcie dla tego państwa, są dla niej "martwi".
Żeby zyskać jej uznanie (i przelew), kandydat na prezydenta musi więc w całości przyjąć jej punkt widzenia na sytuację na Bliskim Wschodzie. Adelson, która pierwszą połowę swojego 79-letniego życia spędziła Izraelu, musi być dziś zachwycona, słysząc, kogo Trump planuje powołać na czołowe stanowiska w swojej administracji. Właściwie wszystkie te osoby to zaciekle proizraelskie jastrzębie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.