Nagle całe to towarzystwo odkryło, że zasiłki psują rynek pracy, że zaczyna brakować ludzi do najpodlejszej i najgorzej płatnej roboty, że matki, które dostaną pieniądze na dzieci wolą z tymi dziećmi „siedzieć w domu i nic nie robić”, zamiast tyrać w pampersach na kasie w dyskoncie. Gdzież się podziała tradycyjna lewicowość salonów? Została z niej tylko kuriozalna troska o zawodową samorealizację tych biednych, skrzywdzonych pisowskim zasiłkiem kobiet, które 500+ „zamyka w domach z dziećmi, pozbawiając szans na zawodową samorealizację”.
To wszystko jest tak żałosne i odrażające, że trudno nie śmiać. I trudno nie być po stronie znieważanych ludzi, którym pisowskie zasiłki przywracają elementarne poczucie godności, bronić ich przed tą pogardą ledwie wzbogaconych chamów, dla których każdy, kto nie był dość sprytny alby nie miał dość szczęścia by wyrwać się z kręgu niemożności to degenerat, menel i w ogóle coś, co powinno jak najszybciej zdechnąć, bo im robi obciach przed Europą. Nie dziwi mnie to w najmniejszym stopniu, nie dodaje niczego poza nową egzemplifikacją do mojego opisu postkomunistycznej Polski jako folwarku i pańszczyźnianej mentalności przez ten folwark ukształtowanej, ale wciąż mnie to wkurza.
Ale nie chciałbym, żeby ten – w moim przekonaniu oczywisty – odruch uczynił ze mnie w oczach czytelników zwolennika pisowskiego socjalu.
W każdym razie, nie bezkrytyczego.
Ćwierć wieku „reform” dokonywanych z intencją sformułowaną w sławnym dziele Giuseppe di Lampedusy „jak najwięcej zmienić, żeby wszystko zostało po staremu”, „reform” prowadzonych w interesie uwłaszczającej się nomenklatury PRL i pod dyktando zachodnich instytucji mocno wpłynęło na strukturę i mechanizmy społeczne. Zbudowano państwo bliższe latynoskim, niż europejskim, z wąską grupą uprzywilejowaną, konsumującą – także dzięki wykorzystaniu państwa i prawa do ordynarnego „dojenia” pozostałych – nieproporcjonalnie wielką część tortu, podczas gdy większość pozostaje w stałym zagrożeniu ubóstwem. Jest zupełnie osobna sprawą, w jaki sposób udało się tę większość utrzymać tak długo w posłuszeństwie, umiejętnie dozując strach i nadzieję oraz wykorzystując jej kompleksy. W każdym razie, to, że PiS próbuje trwale zmienić zastaną sytuację dokonując na dużą skalę transferu dostatku jest zrozumiałe i dla przyszłości Polski dobre.
To, że chce to zrobić szybko, a więc zamiast kompleksowej zmiany systemu sięga po metodę prostą jak cios cepem, zasiłek – to też jest zrozumiałe. Sytuacja tego rządu jest taka, że jeśli szybko nie zbuduje sobie trwałego poparcia społecznego, to mając przeciwko sobie i rodzimą oligarchię, i interesy kapitału zagranicznego, na skolonizowanej prowincji zawsze znacznie silniej reprezentowane, niż w krajach metropolii, i na dodatek struktury unijne, a wszyscy oni bardzo zdeterminowani – to przy pierwszym potknięciu albo przychodzącym z zewnątrz załamaniu koniunktury może zostać zaorany jak we Włoszech czy Grecji.
Ale to nie znaczy, że rozdawanie ubogim pieniędzy z budżetu jest na dłuższą metę dobre. Nie jest. Doraźnie może pomóc, ale długofalowo rodzi patologie, no i prędzej czy później – stanie się dla państwa nie do udźwignięcia. Bogatsze państwa już to przećwiczyły i albo, jak Niemcy, musiały się w tej polityce mocno ograniczyć, albo jak Francja, osuwają się po równi pochyłej w chaos i kryzys.
Socjal jest długofalowo szkodliwy nie tylko dla gospodarki. Także dla społeczeństwa. Konserwuje tę chorą, latynoską strukturę społeczeństwa bez klasy średniej, o której pisałem powyżej. A tym, czego Polska potrzebuje, nie jest zadowolenie, umownie mówiąc, plebsu, z rozdającej mu chleb i igrzyska kasty urzędniczej – tylko budowa klasy średniej. Bez niej nie ma skutecznej republiki, a Polska może być tylko republiką, albo rojeniem powstańców. Przepraszam, że pisze skrótami, wydaje mi się że wałkowałem te oczywiste sprawy w wielu swoich książkach, a te – przypominam nieustająco – wciąż są do nabycia w dobrych księgarniach, a w tych internetowych to już bez najmniejszego problemu.
Na 500+ i inne pomysły PiS, służącego dowartościowaniu „człowieka prostego” i umocnieniu go przeciwko postkomunistycznym elitom patrzę więc jak na pewnego rodzaju protezę. Społeczeństwu z niedowładem kończyn PiS daje kule, i to jest bez wątpienia radość, bo z tymi kulami będzie w stanie jako tako pokuśtykać do przodu. Trudno powiedzieć, że z tymi kulami to zły pomysł. Ale trzeba wyraźnie, jasno powtarzać: te kule to tylko na teraz, na początek, one nie mogą zastąpić kuracji. Trzeba wyleczyć ten niedowład, bo inaczej zawsze będziemy chromać.
Wyleczyć niedowład, znaczy – odbiurokratyzować, złamać siłę kasty „towarzyszy szmaciaków” w samorządach, korporacjach i administracji, upowszechnić własność, uprzywilejować rodzimy drobny i średni biznes przeciwko zagranicznym koncernom… znowu powtórzę: napisałem już o tym sporo książek i nie miejsce je tu streszczać.
Problem w tym, że nie mogę się dopatrzyć w PiS woli dokonania takiej zmiany. Układ społeczny z bardzo słabą klasą średnią, z przemożną rolą biurokracji zdaje się tej partii wcale nie przeszkadzać, jeśli tylko zdoła te kastę czynowniczą przekręcić na swoją modłę i poddać swoim interesom – jako biurokrację „państwowotwórczą”, patriotyczną, katolicką i tak dalej. Wtedy będzie już „byczo”. Według wzorca przedwojennej Sanacji.
A to jest bardzo zły wzorzec. Tragedia wojenna i komunizm sprawiły, że następne pokolenia przywykły go idealizować do granic absurdu, aż przedwojenna Polska stała się krainą baśniową, utraconym rajem. A przecież realnie była państwem rozdartym, które nie zdołało osiągnąć politycznego porozumienia nawet w obliczu wojny (jej groza wymusiła tylko na opozycji zaprzestanie działań), co było jedną z przyczyn jego zguby, państwem nieudolnym gospodarczo, niezdolnym rozwiązać problemów społecznych i szukającym tego rozwiązania w militaryzowaniu społeczeństwa i coraz bardziej histerycznym kulcie wodza. Naprawdę, nie ma w jego doświadczeniu żadnych dobrych wskazówek na dziś.
Nie znalazłem żadnej wypowiedzi któregokolwiek z liderów PiS lub członków rządu, która by wskazywała, że plany tej formacji wychodzą poza zastąpienie w strukturze złych ludzi ludźmi dobrymi – czyli własnymi. Wszystko wskazuje na to, że dla PiS socjal nie jest tym, czym jest – protezą, ale celem samym w sobie, rozwiązaniem problemu nierówności społecznych.
A skoro tak, to na naprawdę dobrą zmianę trzeba jeszcze trochę poczekać. I, jeśli coś mogę doradzić, w miarę posiadanych możliwości nie bezczynnie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.