To się skończy tak, że na jednej ulicy muzułmanie będą nam w imię Allacha obcinać jednemu po drugim głowy, a na sąsiedniej do samego końca trwać będą oficjalne manifestacje przeciwko islamofobii i przemówienia, że prawdziwy islam to religia pokoju i że terroryzm to wina wszystkiego i wszystkich, tylko nie imigrantów” – tak mieszkający od dawna w Londynie Polak podsumował oficjalne reakcje na kolejne zamachy islamistów. Zamiast jednoznacznego przeciwstawienia się, zamiast wezwania do obrony europejskiego porządku i wartości – relatywizowanie, szukanie dla zbrodni usprawiedliwienia kreowaniem symetrii „fundamentalistów różnych religii” i zapewnienia, że rządy i społeczności demokratyczne nie winią za to, co się stało, islamu ani ogółu jego wyznawców. Dzisiaj możemy ten syndrom zaprzeczeń, relatywizacji i zrzucania winy na okoliczności, delikatnie mówiąc, poboczne i wątpliwe (prawo do posiadania broni) analizować na przykładzie reakcji po masakrze w amerykańskim klubie dla homoseksualistów w Orlando. (...)
Antykatolickie odruchy zachodniej lewicy nie tylko nie dotykają w żaden sposób problemu islamskiego terroru, lecz także, wręcz przeciwnie, raczej do niego zachęcają. To, co lewicy wydaje się okazywaniem muzułmanom symetrii walki z „wszelkimi fundamentalizmami” – znów sięgnijmy tu po przykład Francji, gdzie zakaz noszenia w miejscu publicznym symboli chrześcijańskich miał stanowić alibi dla zakazywania kobietom tradycyjnych muzułmańskich strojów zakrywających twarz – dla muzułmanów jest raczej sygnałem, że „po dobroci” Europa nie pozwoli im kultywować ich religii, skoro tępi nawet tę, z której sama wyrosła. Nie pozostaje więc nic innego, jak o swoją tożsamość walczyć. (...)
Zachód zaklina rzeczywistość i łudzi się, biorąc za dobrą monetę wyczekiwane po każdej islamskiej zbrodni oświadczenia różnych organizacji „dobrych” muzułmanów, zdawkowo potępiających metody działania dżihadystów. W istocie nigdy żadna licząca się muzułmańska organizacja, żaden religijny autorytet nie wydały stanowiska na tyle stanowczego, by można było czuć z tego powodu satysfakcję. (...)