28 listopada 2012 r. wydawca zwolnił mnie z „Uważam Rze”. Tego samego dnia kilka godzin później ze współpracy z tygodnikiem zrezygnowało dwudziestu kilku autorów. Teraz, po niecałych dwóch miesiącach, trzymają Państwo w ręku nowy tygodnik – „Do Rzeczy”. Z tymi samymi w większości autorami, ale z lepszym, czytelniejszym i jeszcze bardziej nowoczesnym, wierzę, układem. Z nowymi rubrykami, nowymi autorami.
Jaki morał płynie z tej historii?
Pierwszy i najważniejszy jest prosty. Wolnego słowa nie udało się stłumić. Krytyczni wobec władzy publicyści mogą pisać, mówić, oceniać. W miejsce zniszczonego czasopisma pojawiło się nowe, równie niepokorne, równie odważne i ciekawe. Z tymi samymi nazwiskami: Wildstein, Ziemkiewicz, Łysiak, Semka.
Z debaty publicznej nie udało się wykluczyć Cezarego Gmyza. Jego tekst o tym, że we wraku tupolewa prokuratorzy stwierdzili obecność cząstek trotylu, nie zamknął mu – jak chcieli tego wrogowie swobody słowa – raz na zawsze ust. Nie odebrał mu prawa wykonywania zawodu dziennikarskiego. Jego teksty znajdą Państwo w „Do Rzeczy”.
Drugi jest nie mniej budujący. Raz jeszcze – wiem, jak bardzo banalnie może to brzmieć – zwyciężyła solidarność. Nie przypominam sobie w ostatnich latach sytuacji, w której kilkunastu najważniejszych publicystów zdecydowało się odejść z pracy. Odejść w akcie sprzeciwu wobec prób ingerowania w niezależność i autonomię redakcji. Przecież ta historia wyglądałaby całkiem inaczej, gdyby nie upór i stanowczość dziennikarzy, którzy upomnieli się o swoje prawa. A właściwie o prawa opinii publicznej do informacji i do realnego pluralizmu. Co więcej, zrobili to przy milczeniu dużej części środowiska dziennikarskiego. Gorzej. Zrobili to, słysząc szyderstwa i drwiny tych publicystów, którzy tak bardzo zaangażowali się w obronę rządzących, że zapomnieli o swoim powołaniu. Zrobili to, ufając, że mimo wszystko uda się w Polsce zbudować pismo uczciwe i niezależne.
Dzięki temu w przestrzeni publicznej znowu będzie brzmiał donośnie głos konserwatywno-liberalny. Głos broniący tradycji chrześcijańskiej, polskości, pamięci narodowej, ale zarazem głos broniący wolności debaty politycznej i przedsiębiorczości. Głos wyrazisty i mocny, ale też rozsądny i suwerenny.
Wszystko to nie byłoby możliwe bez Państwa, drodzy Czytelnicy, udziału. Bez Waszego poparcia. Bez Waszej uwagi i obecności. Bardzo dziękuję w imieniu swoim i całego zespołu. Za to, że nie zwątpiliście i że nie godziliście się na to, by odebrano Wam – prawdziwym właścicielom – największy centroprawicowy tygodnik, jaki ukazał się po 1989 r. w Polsce. Mam nadzieję, że „Do Rzeczy” zachowa Wasze zaufanie.
Że będziecie mieli poczucie, iż jest to naprawdę Wasze pismo, które mówi i myśli w Waszym, drodzy Czytelnicy, imieniu.