Dziennikarka Radia Zet pytała ministra, czy fakt, że będzie kandydował do Parlamentu Europejskiego, jest motywowany "względami finansowymi" lub chęcią "doposażenia rodziny".
– Jakbym chciał doposażyć rodzinę, to nie byłbym parlamentarzysta, tylko bym trafił do zarządu jakiejś dużej spółki Skarbu Państwa – odpowiedział Brudziński. Dodał, że jeśli sytuacja pozwoli, to weźmie u premiera zaległy urlop na czas ostatnich dni kampanii do europarlamentu.
Pytany o zarobki współpracownic prezesa NBP Adama Glapińskiego, minister odparł: – Potrzebny był nam ten problem jak świni siodło. Ktoś do niego doprowadził. Nie jestem daleki od tego, że świecę oczami za znakomitego profesora, finansistę. W sensie komunikacyjnym temat został położony na łopatki.
Brudziński powiedział, że pracownicy Narodowego Banku Polskiego odpowiedzialni za komunikację nie byli warci takich pieniędzy (mowa o prawie 50 tys. zł miesięcznie – red.). – Jeśli dowiaduję się, że ze wszystkich dyrektorów najwyższe zarobki pobierały panie, które odpowiadały za strategię komunikacyjną, odpowiem pani szczerze: Ich praca nie była warta tych pieniędzy, skoro jest taki komunikacyjny "kociokwik" – przyznał szef MSWiA.
Dopytywany, czy Martyna Wojciechowska i Kamila Sukiennik powinny pożegnać się z pracą w banku centralnym, Brudziński oświadczył, że to nie on jest szefem NBP. – Mogę powiedzieć tak: za diametralnie mniejsze pieniądze moi najbliżsi współpracownicy odpowiedzialni za komunikację i departament komunikacji społecznej w MSWiA biją na głowę – ocenił.
Czytaj też:
Ukraina: Były minister Tuska zarabia lepiej niż premier