Soros wspierał z ideowym zapałem w ostatniej kampanii prezydenckiej kandydatkę Demokratów Hillary Clinton i najprawdopodobniej uznał, że skoro on sam władował w tę operację wiele milionów dolarów, to jest jasne, że musi ona wygrać, a nielubiany Donald Trump dostać po nosie. A potem, gdy Trump jednak wygrał – Soros był pewny, że inwestorzy, podobnie jak on, uznają to za katastrofę dla USA, wpadną w panikę i zacznie się bessa.
Jaki pisze amerykański dziennik – „miliarder wierzył, że wygrana Trumpa przyniesie rynkom katastrofę. Nie była to odosobniona opinia, jeszcze przed wyborami wielu ekspertów przestrzegało przed bessą, która miała zawitać na Wall Street po ewentualnym wyborze kontrkandydata Clinton. Los spłatał jednak osobom wyznającym tego typu poglądy figla. Nie dość, że niepopierany przez nich Trump wygrał, to dodatkowo inwestorzy uwierzyli, że nowy prezydent nakręci boom budowlany oraz uprości kwestie podatkowe. Akcje zamiast tanieć, ruszyły w górę”.
Wiem, że złośliwości wobec George Sorosa to po prawej stronie lubiany i mało oryginalny temat dziennikarski. Ale nie sposób nie zadumać się nad analogiami z losem „Gazety Wyborczej”, która także zaczęła mieszać biznes z żarem politycznych poglądów i uwierzyła, że to w co wierzy koniecznie musi się ziścić. Dziś z perspektywy roku widać, że zamiana „GW” w biuletyn informacyjny KOD mocno zaszkodziła pozycji gazety.
Postawiono na Mateusza Kijowskiego jak na nowego proroka opozycji, nie biorąc pod uwagę, że ma wiele wad i słabości. Na dodatek sam ruch kodowski po pierwszej fazie pewnych sukcesów – nie wyszedł poza hałaśliwą, ale chwiejną emocjonalnie grupę zapalczywych 50-latków. I jeszcze jedno. Przypomina się stary slogan „grającym szczęście sprzyja”. Trump zaryzykował walkę o wszystko i wygrał.
„Wall Street Journal” przypomniał, jak częste były opinie znanych ekspertów biznesowych, wierzących w to, w co chcieli wierzyć. Skoro sami uznawali, że Trump nie ma żadnych szans – z absolutna pewnością głosiki, że bessa jest pewna. A w tym, że „republikański prostak” przegra, upewniały ich artykuły „New York Times” i „Washington Post”, które, także samemu wierząc w wygraną Clinton, jeszcze mocniej lansowały tezę o nieuchronnym krachu kampanii Trumpa.
Gdy samemu zaczyna się wierzyć w scenariusze, które zgadzają się z naszymi pragnieniami – w życiu każdego zaczynają się kłopoty. Ale, gdy takie chciejstwo zaczyna decydować o inwestowaniu gigantycznych sum – sprawa staje się naprawdę poważna.
Niby nic nowego, a George Soros jakoś o tym zapomniał.