Dokonując przeglądu poczynań władców udzielnych księstw polskiego samorządu, trudno jest zdobyć się na choćby minimalne wyrazy współczucia. Lewicowi prezydenci największych polskich miast już od lat wyróżniają się przede wszystkim udziałem w tęczowych marszach, wypłacaniem bizantyjskich premii swojemu otoczeniu, uprawianiem fałszywej polityki historycznej czy też wspieraniem niejasnych układów biznesowo-mafijnych. Bez względu jednak na to, ile stref relaksu z europaletami za milion złotych nie stworzyłby Rafał Trzaskowski, czy też jak bardzo rozkopałby Poznań do granic funkcjonalności Jacek Jaśkowiak, w większości wypadków i tak wydają się oni murowanymi kandydatami do zwycięstwa w kolejnych wyborach samorządowych. Zmiany społeczne i kulturowe sprawiają, że największe miasta w Polsce jeszcze długo będą w rękach lewicy, nawet jeśli ta będzie zarządzała nimi niegospodarnie lub szokowała kolejnymi aferami.
Metoda małych kroczków
Logicznym wnioskiem z tej sytuacji, który już dawno temu został wyciągnięty przez obóz Zjednoczonej Prawicy, jest konieczność „wygłodzenia” samorządów, które już od lat starają się ustanowić w Polsce faktyczną dwuwładzę.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.