Przed wyborami wszystko zawsze wygląda ładniej. Mnożą się obietnice, paliwo tanieje (choć może go nie być), samorządy dostają specjalne dotacje, a to na drogę, a to na szkołę, a większość ugrupowań chcących zająć miejsce obecnie rządzących epatuje wyborców zapewnieniami, że tego, co już obywatele dostali, na pewno nie zabiorą, a wręcz przeciwnie – jeszcze dołożą.
Po wyborach sprawy mają się zwykle znacznie gorzej. Dzisiaj jesteśmy w stanie mniej więcej przewidzieć, co może się wydarzyć w gospodarce i finansach w przyszłym roku. Który, trzeba pamiętać, też przecież będzie rokiem wyborczym. Najpierw czekają nas przełożone wybory samorządowe, a później, w czerwcu, wybory do Parlamentu Europejskiego.
Pierwsze przewidywania można by formować na podstawie obietnic wyborczych, podliczając ich koszt, ale to ryzykowna zabawa, ponieważ ze spełnianiem obietnic bywa jednak różnie. Chyba że spojrzymy na takie, które otrzymały już formę konkretnych decyzji. To przede wszystkim zapowiedź podwyższenia dwukrotnie w ciągu 2024 r. wynagrodzenia minimalnego.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.