Już w 2006 r., na progu pierwszej perspektywy finansowej UE 2006–2013, w której Polska w pełni brała udział, kiedy Polacy byli skrajnie pozytywnie nastawieni do funduszy Unii Europejskiej, w tygodniku „Wprost” opublikowałem artykuł „Plan anty-Marshalla” (nieco nietrafiony tytuł pochodził od redakcji). Dowodziłem w nim, że polskie koszty związane z absorpcją unijnych dotacji w latach 2006–2013 przewyższą wartość tych dotacji. W kolejnych latach politycy i mainstreamowi dziennikarze opowiadali bajki, jak to zyskujemy na członkostwie w Unii Europejskiej tylko dlatego, że zgodnie z danymi Ministerstwa Finansów wartość dotacji unijnych (ok. 3 proc. PKB) była wyższa niż wartość polskiej składki członkowskiej wpłacanej do Brukseli (ok. 1 proc. PKB). Nikt nie zająknął się na temat gigantycznych kosztów (także politycznych) związanych z przyjmowaniem unijnych srebrników. Ale nawet gdyby to wzięto pod uwagę, to nadal nie byłby to żaden bilans członkostwa Polski w Unii Europejskiej.
Rynek kontra regulacje
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.