Działacz opozycji antykomunistycznej w PRL, były senator Platformy Obywatelskiej, obecnie senator niezależny, skomentował trzydziestolecie pierwszych częściowo wolnych wyborów z 4 czerwca 1989 roku.
– Oczywiście, że to jest ważna data. Po pierwsze, głosowanie zgromadziło bardzo wiele osób głosujących, frekwencja była rekordowa. Przede wszystkim Solidarność osiągnęła sukces, potem udało się przejąć władzę i doprowadzić do demokratyzacji kraju – mówi Jan Rulewski.
Zaznacza jednocześnie, że nie zgadza się z opiniami, że data 4 czerwca 1989 roku jest fundamentem wolnej Polski. – Powtarzam, tamte wybory do sejmu kontraktowego dały sukces Solidarności. Ale nie mogę się zgodzić z tymi kolegami, którzy widzą w nich jakiś fundament wolności. Nie. Te wybory były zwyczajnym kontraktem. Porozumieniem między stroną solidarnościową a komunistyczną – tłumaczy senator.
– Owszem, pewna masowość uczestnictwa – rekordowa frekwencja – czyni to głosowanie wyjątkowym. Podobnie jak to, że jednak było to uruchomienie lawiny zmian. Jednak nie były to wybory w ścisłym tego słowa znaczeniu. Było to bardziej referendum – za, lub przeciwko układowi okrągłego stołu. Owszem, były różne wersje w jakich układ ten mógł w Polsce działać. W 1989 roku Polacy wybrali chyba najlepszą. Całkowicie odrzucili komunistów. Choć trzeba pamiętać, że ci komuniści zostali potem przywróceni dzięki drugiemu głosowaniu, 18 czerwca. I to też była realizacja układu okrągłego stołu – tłumaczy były opozycjonista.
Jak podkreśla, jest przeciwny temu, by 4 czerwca był kolejnym świętem państwowym. – Skala udziału Polaków w tym wydarzeniu, to, że potem nastąpiły jednak zmiany ustrojowe, może skłaniać do uznania 4 czerwca za święto. Ale po pierwsze – to był jednak kontrakt z komunistami. Po drugie – trochę za dużo jest już świąt – podsumowuje Jan Rulewski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.