Kilka miesięcy temu w jednym z tekstów postawiłem tezę, że „PiS musi się wymyślić na nowo”. Pod tym hasłem miałem na myśli, że obecne podziały i narracje, którymi się żywiły i budowały największe partie powoli przestają obowiązywać. W 2015 roku PiS szedł do władzy na fali zrywu, który moglibyśmy określić mianem „narodowej rewolucji”, cztery lata później stał się partią okrzepła, partią – można powiedzieć nieco złośliwie – ciepłej wody w kranie, która bardziej konsumowała dotychczasowe osiągnięcia niż stawiała sobie rewolucyjne cele. Wszak w 2019 roku na czoło wysunięto hasło „polskiego państwa dobrobytu”, a nie obietnicę „zaorania” sądów.
Obie opowieści zostały klarownie przedstawione społeczeństwu, poparto je sprawnymi kampaniami i prostymi hasłami wyborczymi. Obie jednak zostały już skonsumowane i jeżeli PiS chce myśleć o zwycięstwie w wyborach prezydenckich, a przede wszystkim o wyborach w 2023 roku, to musi zacząć pracować nad nową opowieścią, która przekona Polaków, że warto po raz trzeci z rzędu (!) powierzyć władzę temu obozowi.
Podobnie sprawa wygląda z Platformą Obywatelską, która pod rządami Schetyny (bardziej zainteresowanego utrzymaniem pozycji największego realnego antypisu niż realną walką z PiS-em) od kilku lat miotała się od ściany do ściany – od negacji 500 + po hasła, że to dzięki rządom PO są pieniądze na świadczenie, od „konserwatywnej kotwicy” po tęczową koalicję w wyborach do PE. Obie siły potrzebowały zatem nowego podziału, który umocni ich pozycję i nie pozwoli radykalniejszym konkurentom (Lewica i Konfederacja) odebrać im głosów i rozbić duopolu. I ten podział najwyraźniej zaczął nam się w ostatnim czasie wyłaniać na naszych oczach. Niestety ze szkodą dla Polski.
Powrót totalności
Sprowadzając ten podział do samych podstaw można go streścić do wyboru – jesteś za Polską czy za Europą? Jesteś za interesem Polski czy za europejskimi wartościami? Za suwerennością państwa czy pozostania Polski w UE, za polexitem czy normalnością? Jesteś patriotą czy sprzedawczykiem, faszystą czy Europejczykiem?
Wszystkim o mocnych nerwach polecam ostatnią audycję Antoniego Trzmiela w RDC, gdzie gośćmi byli Rafał Ziemkiewicz oraz Jakub Bierzyński, dziennikarz współpracujący z „Gazetą Wyborczą”. Rozmowa o tyle wartościowa, że wydaje się pokazywać pewne tendencje charakterystyczne dla całego środowiska radykalnego antypisu. Dyskusja przez niemal 20 minut przebiegała bezproblemowo, dopóki na tapet nie wszedł temat sądów. To, co wtedy zaczęło się dziać na antenie naprawdę trudno oddać słowami, więc gorąco zachęcam do poświęcenia chwili i odsłuchania choćby tylko tego fragmentu.
W skrócie – Bierzyński z dumą oznajmił, że nie tylko ma nadzieję, ale wręcz domaga się dołożenia jak najsurowszych kar na polskie państwo. Na uwagi, że takie sankcje uderzą w przeciętnego Kowalskiego a nie w prezesa PiS, dziennikarz stwierdził z podniosłą emfazą: „wolność nie ma ceny”. Cóż, zapewne łatwo się rzuca takie hasła, gdy pisze się dla jednego z największych dzienników w Polsce, a nie będąc chłopem na Podlasiu, który o 5 rano musi wstawać i iść w pole, albo kobietą z Mazowsza, która biega do przysłowiowej Biedronki na dwie zmiany. Ciekaw jestem, czy i oni zgodziliby się ze współpracującym z „GW” redaktorem co do ceny „wolności”.
W dalszej części rozmowy Bierzyński stwierdził, że Jarosław Kaczyński wprowadził "neofaszystowską dyktaturę", a gdy dyskusja zaczęła dotyczyć tego, że opozycja i część sędziów donosi na Polskę do zagranicznych podmiotów, redaktor oznajmił buńczucznie, że jest "pierwszym zdrajcą Rzeczypospolitej".
Polska PiS-u
Jego zacietrzewienie przypominało czasy najbardziej totalnej totalności z czasów ciamajdanu, gdy radykałowie z PO i Nowoczesnej okupowali sejmową mównicę, a przed budynkiem parlamentu histeryczny tłum skandował i protestował. Najciekawszy był jednak sposób myślenia Bierzyńskiego. Otóż współpracownik „Wyborczej” nie chciał przyjąć do wiadomości, że domaga się nałożenia sankcji na Polskę. On z uporem podkreślał, że chce nałożyć kary, ale jedynie na pisowskie władze.
To jakże znamienne rozróżnienie jest typowe dla całego antypisu. Dla nich nie ma czegoś takiego jak „polskie władze”, dla nich istnieje jedynie „rząd pisowski”, „Polska PiSu”, „pisowskie sądy”, „pisowskie wojsko” itd. (o tym jak mylne jest to podejście i jak destrukcyjnie wpływa na polską wspólnotę pisałem tydzień temu w tekście „W obliczu apostazji narodowej”).
To samo stanowisko widzieliśmy ostatnio w postawie nie tylko dziennikarzy związanych z opozycją, ale również i niektórych polityków przekonywujących, że nie ma czegoś takiego jak KRS, Trybunał Konstytucyjny, Izby Dyscyplinarnej (której funkcjonowanie jest „przestępstwem”, jak to określił prof. Strzembosz).
Finałem tych dywagacji jest coraz częściej pojawiająca się sugestia, że Polska nie posiada już nawet prezydenta. – Andrzej Duda nie jest godny tego, żebyśmy traktowali go jako prezydenta naszego kraju – ogłosiła Małgorzata Kidawa-Błońska po podpisaniu przez głowę państwa noweli ustaw sądowych. Nie była w tym odosobniona. Andrzej Halicki orzekł np. że Andrzej Duda „już dawno przestał być prezydentem”. Takie stanowisko jest po części jedynie konsekwentną i zradykalizowaną wersją opowieści o „Adrianie” czy „figurancie”. Po prostu nie ma polskich władz, są władze pisowskie - władze uzurpatorskie i antyunijne, które należy obalić wszelkimi dostępnymi środkami. Władze w Warszawie będą władzami polskimi, gdy uzyskają legitymację ze strony Brukseli.
Interesy polskie czy wartości europejskie
Jest to pewna zmiana w stosunku do tej totalności, którą widzieliśmy przez ostatnie lata. Owszem, opozycja jeździła ze swoimi błagalnymi prośbami do Brukseli, ale jednocześnie unikano jawnego ataku na państwo polskie. Sam Bierzyński podkreślał, że miał żal do polityków PO, za to że dotąd się krygowali i nie domagali od KE nałożenia sankcji na Polskę.
Teraz się to zmieniło. Kilka tygodni temu politycy opozycji w jasny sposób wkroczyli na ścieżkę, z której już nie ma powrotu. Nie tylko przyjęli rezolucję potępiającą Polskę, ale dodatkowo zaczęli domagać się powiązania wypłat funduszy z postulatem „praworządności”. Mówiąc w skrócie – zaczęli się domagać nałożenia sankcji na własne państwo. I z tego co opisuje dzisiejsza „Rzeczpospolita” wynika, że robią to bardzo skutecznie. Ponoć Polsce grozi kara dwóch milionów euro dziennie, jeżeli „nie zamrozi” działania Izby Dyscyplinarnej SN. Podsumowując – albo Polska ulegnie naciskom zagranicznego podmiotu albo będą na nią nałożone sankcje.
Najbardziej fascynujące wydaje się jednak to, że opozycja totalna nie widzi absolutnie w tym nic złego. Do pewnego symbolu urasta tutaj zdjęcie zrobione po przegłosowaniu rezolucji gdy Robert Biedroń wstał i zaczął bić brawo. Podobnie zachował się Radosław Sikorski, który przekonuje, że nie ma sobie nic do zarzucenia i jedynie broni konstytucji. I w tym celu zorganizował spotkanie w Brukseli, gdzie z europosłami z innych państw namawiał się, jak obalić PiS. Dlatego też Agnieszka Holland i inni antypisowscy intelektualiści nie widzą nic złego w tym, że gdy tylko zostają zaproszeni przez Macrona, to zamiast bronić suwerenności państwa polskiego, to wykorzystują tę szansę, aby namawiać go do interweniowania w wewnętrzne sprawy Polski w celu „ratowania demokracji”. Dlatego też choćby „Wyborcza” tak się uczepiła tego „zaniepokojenia” jakie wyraził prezydent Francji ws. Polskiego sądownictwa (mimo że sama wypowiedź była marginalna).
Znowu – nie chcę się powtarzać, część z tych rzeczy opisałem w zeszłym tygodniu; tutaj chcę jedynie zwrócić uwagę na radykalizację tych postaw i autentyczny brak wstydu czy poczucia zażenowania. Ci ludzie nie myślą w kategoriach racji stanu. Po prostu dla nich naturalnym jest, że ich suwerenem nie są władze polskie tylko podmiot zagraniczny – Bruksela.
Polska vs. zagranica
Ta narracja, którą przedstawia PO dotycząca groźby polexitu i konieczności ratunku wszelkimi sposobami, choćby i donosząc Brukseli, wpisuje się w zapotrzebowanie Prawa i Sprawiedliwości na nową narrację polityczną. Tożsamość narodowa była przez PiS już w przeszłości wykorzystywana. To tutaj leży odpowiedź na pytanie, dlaczego nigdy nie wykrystalizowała się w Polsce poważniejsza siła na prawo od Kaczyńskiego.
Dla większości Polaków tożsamość narodowa ma pierwszeństwo przed zapatrywaniami na temat ustroju czy ekonomii. Dlatego na przykład wiele osób, które sympatyzują czy to z narodowcami czy też Korwinem, w ostateczności decydowało się głosować na PiS. Byli świadomi wad tej partii, jednak uznawali, że w obecnej chwili nie można pozwolić na marnowanie głosu.
I teraz widzimy ten sam zabieg, tylko że w wersji zradykalizowanej. Bo to już nie będzie pamiętny podział na Polskę PiS-u i Polskę PO, nie na Polskę solidarną i Polskę liberalną. Nie, to podział sprowadzony do hasła – głosujesz albo na Polskę albo na zagranicę. Albo jeszcze mocniej – głosujesz na Polskę PiS albo przeciw Polsce jakiejkolwiek.
W jednym z poprzednich numerów „Do Rzeczy” Piotr Gociek i Cezary Gmyz informowali, że PiS ma badania, z których wynika, że konflikt z sędziami jest politycznie opłacalny dla Andrzeja Dudy. Wielu komentatorów działania prezydenta wiązało z próbą podjęcia walki o elektorat Konfederacji. Nie jestem tego pewien. W moim odczuciu sprawa polega nie tyle na tym, by pokazać wyborcom Konfederacji, że Duda jest równie radykalny (bo i zwolennicy Konfederacji mają dość ambiwalentny stosunek do sporu o sądownictwo i wcale gremialnie nie popierają PiSu), co raczej chodzi o totalne spolaryzowanie sceny politycznej. O stworzenie takiej atmosfery, gdzie każdy będzie miał wybór albo za Europą, albo za Polską.
Jest to oczywiście niezwykle szkodliwe dla polskiej wspólnoty, która zostaje rozbita i sprowadzona do roli totemu. Niemniej, podział może okazać się skuteczny. Mniejsze partie zostaną zmarginalizowane, a stary konflikt PO-PiS nabierze nowego, dramatycznego wydźwięku – Polska albo zagranica, faszyści albo Europa, patriotyzm albo zdrada itp., itd. Emocje już teraz sięgają zenitu, a przecież do wyborów zostało jeszcze kilka miesięcy. Najgorsze przed nami.
Czytaj też:
W obliczu apostazji narodowej
Czytaj też:
PiS musi się wymyślić na nowo
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.