W związku z epidemią włoskie władzy wydały dekret, w którym zawieszają do piątku 3 kwietnia wszystkie uroczystości cywilne i religijne, w tym pogrzebowe. Jak dookreśla na swojej stronie Włoska Konferencja Biskupów, oznacza to, że do kwietnia nie będą odbywały się msze święte. Włoski episkopat w oświadczeniu do wiernych podkreślił, że "przyjmuje do wiadomości" decyzję Rady Ministrów i będzie ją respektować, ze względu na dobro społeczne.
Z kolei władze Lourdes w obawie przed wirusem postanowiły zabronić korzystania wiernym z sadzawek. Wiernym zakazano kąpieli i pobierania wody do butelek, a personel medyczny będzie badać, czy ktoś ze zwiedzających nie ma objawów koronawirusa.
Do tych informacji odniósł się w programie "Wierzę" red. naczelny "Do Rzeczy" Paweł Lisicki. – Byłem kilka dni w Wiedniu, gdzie restauracje, bary, kawiarnie były pełne ludzi, a nagle się okazuje, że koronawirus najbardziej atakuje w kościołach i to najbardziej niebezpieczne miejsca w mieście. W związku z tym, jak na to patrzę, to mam wrażenie, jakby pewna grupa ludzi czekała na takie nagłe wydarzenie, by wprowadzić zakaz komunii doustnej – mówił.
Zdaniem Lisickiego taka postawa i działania mają dwa wymiary. – Jeden to zdroworozsądkowy: czy jest tak, że większe prawdopodobieństwo zarażenia jest w komunii podawanej do ust, a nie na ręce? Przecież te ręce też mogą być z zarazkami. Kategoria argumentu zdroworozsądkowego wydaje mi się zawodna. Druga rzecz, to Kościół zaczyna się zachowywać, również trochę w Polsce, jakby był jednym wielkim szpitalem zakaźnym. Nagle się okazuje, że każda czynność liturgiczna jest podejrzana: wody święconej nie ma, do komunii to najlepiej w ogóle, przyjście do kościoła robi się problematyczne, bo są ławki. To perspektywa zrozumiała w szpitalu zakaźnym, ale Kościół to nie szpital. W takich epidemiach największym wyzwaniem jest to, jak takim ludziom zapewnić opiekę duchową. Jak doprowadzić do sytuacji, w której ktoś jest zagrożony chorobą i jego dusza nie poszła na zatracenie? To rola Kościoła – przypomniał.