Za kilka chwil rozpocznie się cisza wyborcza. Ta, która jakże często „na bazarku" udowadnia różnicę między prawem a realnym życiem. Kampania to czas, gdy normalnym ludziom jawi się też inna – między tym, co politycy wygadują: czasem bez opamiętania, prawie zawsze z przesadą i emfazą, a naszym zwykłym życiem. A w nim – liczą się czyny, a nie słowa.
Konfederacja a TVN
Rafał Ziemkiewicz, który wierzącym pisowcem z pewnością nie jest – w moim programie w Polskim Radio RDC raz po raz spiera się z Jakubem Bierzyńskim. Ten był kiedyś królem sondażowych słupków w SMG/KRC, twórcą niegdysiejszych sukcesów Roberta Biedronia i Nowoczesnej Ryszarda Petru, a dziś... to publicysta „Rzeczpospolitej" i Onet.pl. I dziś oczywiście jest przekonany, że wygra Trzaskowski. Nieraz w werwie sporu poszedł dalej niż plan Rabieja, a nawet potwierdził traktowane jako rutynowe, ale niemożliwe opowieści pisowców o tym, że jak tamci dojdą do władzy, to nawet 500+ zmienią. Ziemkiewicz wysłuchawszy całej argumentacji skonkludował krótko – Ilekroć kogoś PiS wkurzy, to jak wysłucha czegoś takiego, to zaraz widzi, że nie ma wyboru.
Bierzyński dziś argumentuje, że Konfederatom opłaca się poprzeć... Rafała Trzaskowskiego. Bo to wygrana Platformy stworzy szansę... na upadek PiS. Mechanika polityczna może być prawdziwa. Może (ale to rzecz przyszła i mocno niepewna). Ale przede wszystkim poraża cynizmem. Zakłada, że jej wyborcy dla postraszenia Kaczyńskiego, czy zemsty są wstanie oddać Polskę wiceprzewodniczącemu Platformy Obywatelskiej. I że, mogą oni uwierzyć, że to może skończyć się inaczej niż poprzednio. Wówczas, gdy TVN rozszyfrowywano nie jako „trzaskowski vision network" tylko jeszcze „tusk vision network" i gdy z zapowiadanych redukcji obciążeń („3 x 15%") Polaków odciążono... z odłożonych przez nich na indywidualnych kontach pieniędzy na emeryturę.
Trzaskowski oczekuje od swoich zwolenników, by stawili się rano w lokalach, by się nie rozmyślili, nie wyjechali na czerwcówkę. Jego zaplecze poczuło szansę, jakiej nie mieli od 2011 r., więc gra na powtórkę z roku 2007 – mobilizację dotąd w wyborach nieobecnych. Na zmniejszenie różnicy. Dlatego kopiuje wprost zapisy programów konkurencji. Pokazuje, że jest tym samym, co wszyscy oni razem wzięci. Tyle, że to on ma szansę pokonać Dudę. I tylko na tym mu zależy.
Jak napisałem – Bierzyński może mieć rację. Dlatego też gra na drugą turę.
Wróci wałęsizm stosowany?
A ta, ewentualna druga tura to praktycznie nowa kampania. Plebiscyt – za a nawet przeciw. Zdecydują emocje, a nie racjonalność, bo przesądzić może grupa, która nawet w tę niedzielę nie weźmie udziału w głosowaniu, a weźmie udział tylko w drugiej turze. Jej hasłem najczęściej jest „mamy dość". I dlatego powtarza je Trzaskowski. Tak, to może być nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Zauważmy, że pięć lat temu raptem kilkaset tysięcy głosów zatrzymało Bronisława Komorowskiego i w efekcie Platformę Obywatelską. Tym razem różnica będzie mniejsza. Wystarczy uzmysłowić sobie, że raptem jedna rodzina na lokal wyborczy przesądzi o losach Polski. Dosłownie.
Rafał Trzaskowski zostając ewentualnie prezydentem będzie musiał grać jak Lech Wałęsa – na lewą nogę (już to czyni), będzie musiał podstawiać nogę rządowi, by przejąć realną władzę. A ta jest w Sejmie. Więc użyje tej, którą ma – weto blokujące praktycznie wszystko. By doprowadzić do przyspieszonych wyborów. Można by wyjąć popcorn, gdyby nie sytuacja na świecie i gdyby nie dotyczyło to naszego życia.
A gdyby tak Komorowski/Trzaskowski w 2016?
Gdyby Komorowski czy Trzaskowski w 2016 r. byli prezydentami, to zablokowaliby i obniżenie emerytur i 500+. I dziś ten drugi nie mógłby mówić, że wówczas się mylili, że program wsparcia rodziny to nie „rozdawnictwo" a działający program. Bo by go nie było. Bo każdy prezydent z PO by je zawetował. To realna władza prezydenta.
Wiedząc to wszystko, w ten czerwcowy, burzowy wieczór ciężko nie czuć u progu ciszy wyborczej tego nieznośnego ciężaru wyboru. Czy mimo niedociągnięć, krążącego widma koronawirusa, odrzucającej czasem propagandy, jednak iść próbować to zakończyć w tę niedzielę?
Bo teraz możemy wybrać my, potem już wybiorą za nas.
Antoni Trzmiel jest dziennikarzem Telewizji Polskiej, Polskiego Radio i portalu DoRzeczy.pl, ale za przedstawione powyżej poglądy nie ponosi winy żadna z redakcji, tylko on sam.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.