W trakcie antyłukaszenkowskich protestów za naszą wschodnią granicą na ogromnym wiecu w Grodnie wystąpiła prezes nieuznawanej przez Mińsk polskiej organizacji, Andżelika Borys. Trzymając w ręku biało-czerwoną flagę, mówiła do mikrofonu: „My, Polacy, okazujemy swoją solidarność jako Związek Polaków na Białorusi, który przez 15 lat był prześladowany przez władze Łukaszenki. Chcemy wolności i normalności w naszym kraju, tak jak każdy zwykły obywatel Białorusi”.
Polacy na Białorusi to według danych oficjalnych niecałe 300 tys. ludzi, a według nieoficjalnych pół miliona, a może nawet milion. W tym kraju nie było i nie ma waśni i sporów narodowościowych, ale przez tamtejsze władze Polacy traktowani są szczególnie. Główny powód to ich związek z krajem ojczystym – Polską. Aleksandrowi Łukaszence to wystarcza, by uznawać ich za podejrzanych. Bo jak sam mówił w przeszłości, nasi rodacy żyjący na Białorusi to „jego Polacy”. Jeśli zaś przechodzą na stronę „wrogich sił” (czyli przeciwników Łukaszenki, a tak traktowana jest Polska), to stają się „piątą kolumną”.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.