Weto jest twardym, w zasadzie ostatecznym narzędziem wypracowywania konsensusu wśród państw Unii Europejskiej, ale samo jego użycie – a tym bardziej jedynie zapowiedź użycia go przez Polskę w razie konieczności – z pewnością nie było polityczną bombą nuklearną. Na przykład Francuzi ogłosili 4 grudnia, że skorzystają z prawa weta, jeśli umowa brexitowa będzie dla nich nie do przyjęcia – informacja padła, larum nie było. Zatem lamenty, ostentacyjne rozdzieranie szat – najlepiej przed kamerą odpowiednio wrażliwej telewizji – oraz ohydne próby narzucania poczucia wstydu i winy przez samozwańczych moralizatorów swym sztucznym przedramatyzowaniem wykazały, że w naszym przypadku stawka tyczy się czegoś poważniejszego niż wspólnego budżetu Unii i jej postcovidowych funduszy. Polska i Węgry odważyły się myśleć nie wspólnotowo, ale egoistycznie – padnie zarzut, w domyśle: zbyt samodzielnie, zbyt „nietęczowo”. A są przecież w Unii pewne normy postępowania i przyzwoitości, których przekraczać nie wypada, nie należy, nie można – verboten.
Czytaj też:
Szymański: Polexit byłby błędem