Po okładce „Tygodnik Powszechnego”, na której znalazła się Dorota Segda, aktorka znana ze swoich proaborcyjnych poglądów, a także z tego, że zagrała niegdyś św. Faustynę Kowalską, powinna zakończyć się opera mydlana z nazywaniem, wbrew faktom, krakowskiego tygodnika pismem katolickim.
Redaktorzy pisma mogą oczywiście odpowiedzieć, że przecież „Tygodnik Powszechny” nie jest wcale pismem katolickim, w sensie kościelnym, ponieważ już od lat nie ma asystenta kościelnego. Jednak wciąż pismo to dzierży pewien rodzaj autorytetu w sprawach dotyczących życia katolickiego, wciąż – aż się upewniłem, czy nie ulegam złudzeniu – nie zniknął spod jego winiety napis: „Katolickie pismo społeczno-kulturalne”, wciąż jego redakcja znajduje się – jeśli tak można powiedzieć – na terenie kościelnym. Oczywiście każdy ma wolną rękę w sprawie tego, w jaki sposób angażuje się w debatę publiczną, jednak trwanie przy deklaracji katolickości nie jest bez znaczenia. Na podobnych zasadach wolnej debaty mogę pozwolić sobie, jak sądzę, na ocenę postawy „Tygodnika Powszechnego” jako – dotychczas – dwuznaczną, ostatnio zaś jednoznacznie negatywną. T.S. Eliot podał kiedyś zgrabną formułę mówiącą, że cywilizacja chrześcijańska trwa dopóty, dopóki nie zostanie wprost zanegowana. Manifestacje tzw. Ogólnopolskiego Strajku Kobiet, razem ze swoją proaborcyjną i antykatolicką agresją, były próbą takiej negacji. I „Tygodnik Powszechny” tej próbie kibicował. Wolno nam to ocenić z całą stanowczością.