Lisicki: Nie ma żadnych przesłanek, by nagradzać Mosbacher

Lisicki: Nie ma żadnych przesłanek, by nagradzać Mosbacher

Dodano: 
Paweł Lisicki
Paweł Lisicki Źródło:PAP / Paweł Supernak
Nie wiem, czym zasłużyła się pani Georgette Mosbacher. Bardzo dziwię się panu prezydentowi, że taką decyzję podjął. Patrząc na wypowiedzi promujące ruch LGBT, czy publiczne słowa o tym, że Polska jest krajem niedojrzałym, to raczej jest to osoba, z którą należy się rozstać i domagać jej odesłania, a nie nagradzać – mówi portalowi DoRzeczy.pl Paweł Lisicki, redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy”.

Prezydent Andrzej Duda odznaczy Georgette Mosbacher, kończącą misję ambasador USA w Polsce, złotym Krzyżem Wielkim Orderu Zasługi Rzeczpospolitej Polskiej. Jak ocenia Pan tę decyzję?

Paweł Lisicki: Nie wiem, czym zasłużyła się pani Georgette Mosbacher, bardzo dziwię się panu prezydentowi, że taką decyzję podjął. Być może są jakieś powody, których my nie znamy, tego nie można wykluczyć. Jednak biorąc pod uwagę publiczną działalność pani Mosbacher, jej wypowiedzi, działania, jest to osoba, która na pewno na odznaczenie nie zasługuje. Patrząc na wypowiedzi promujące ruch LGBT, czy publiczne słowa o tym, że Polska jest krajem niedojrzałym, to raczej jest to osoba, z którą należy się rozstać i domagać jej odesłania, a nie nagradzać. Nie jestem w stanie zrozumieć, co kierowało panem prezydentem.

Czy nie jest trochę tak, że polska strona konserwatywna ma nieco wyidealizowany obraz administracji Donalda Trumpa, która wcale w sprawach LGBT konserwatywna nie była?

Nie była, i to był zresztą w mojej ocenie największy mankament zmiany, którą wprowadził Donald Trump. Ona była bardzo niespójna. To znaczy przez dwa pierwsze lata w kwestii LGBT i genderowej, administrację Trumpa cechowała wstrzemięźliwość. Niestety, po dwóch latach wygrała koncepcja porozumienia ze środowiskami homoseksualnymi, czy tęczowymi, bo tam jest wiele grup – homoseksualiści, lesbijki, biseksualiści, transwestyci. I niestety amerykańska dyplomacja stała się narzędziem promocji tych radykalnych haseł. Nie zmienia to oczywiście faktu, że razem z Joe Bidenem proces radykalizacji będzie postępował i być może będzie jeszcze silniejszy. Tak, czy inaczej jeśli chodzi o polskie sprawy, wiele wypowiedzi i zachowań pani Mosbacher, która zachowywała się jak namiestnik w Polsce, czy gubernator, a nie jak dyplomata sprzymierzonego państwa sprawia, że nie sposób zrozumieć decyzji prezydenta.

Pojawia się pytanie, czy jest to element polityki? Jaki może być cel tej decyzji prezydenta?

To bardzo trudno zrozumieć. Nawet zakładając czysto cyniczne, pragmatyczne podejście, jaki sens ma nagradzanie ambasadora odchodzącego prezydenta Trumpa w sytuacji, gdy można się spodziewać, że nastąpi – to przecież oczywiste – zmiana na tym stanowisku? Nawet odsuwając na bok kwestie ideowe, nawet jeśli uznamy, że sojusz z Ameryką jest wart tego, by przymknąć oko na to, że ktoś nas beszta i traktuje z góry, i coś na tym wygrywamy, to nie bardzo rozumiem, co miałoby oznaczać nagrodzenie odchodzącego ambasadora.

Co najwyżej może być to uznane za dodatkowe wsparcie dla przegranego prezydenta Trumpa. Miałoby to sens, gdyby pani Mosbacher odznaczyła się czymś pozytywnym. Na przykład odcięła się od radykalnych działaczy LGBT, czy np. stanęła po stronie wolności Kościoła i religii lub np. ogłosiła, że Stany Zjednoczone są gwarantem nienaruszalności wolności słowa i będą na każdym kroku wolności tej bronić. Zachowywała się w przeciwny sposób, w dodatku stała się de facto rzecznikiem TVN. Nie widzę ani przesłanek osobistych, ani politycznych, by panią Mosbacher zagradzać.

Czytaj też:
"To wewnętrzna sprawa Stanów Zjednoczonych". Prezydent Duda o szturmie na Kapitol

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także