Co sądzi Pan o postulacie prof. Horbana dotyczącym nakazu noszenia maseczek chirurgicznych?
Dr Paweł Basiukiewicz: Wygląda na to, że przez prawie rok żyliśmy w sytuacji, gdzie większość z nas jakoby nie miała ochrony przed wirusem, ponieważ nosiła maseczki bawełniane lub przyłbice. Wielu lekarzy spychanych na margines opinii publicznej ostrzegało, że to przecież przed niczym nie chroni. To jest zupełnie bez sensu i wygląda jak jakiś czarodziejski artefakt. Pośrednio przyznał to prof. Horban i zamiast wyciągnąć z tego konsekwencje, że to nic nie zmienia i ludzie mają tego dosyć, a są kraje, gdzie nie ma obowiązku maskowego, domaga się wprowadzenia większych restrykcji, jeszcze trudniejszych do zniesienia przez ludzi, w postaci nakazu noszenia konkretnego modelu maski.
Obawiam się, że jak tak dalej pójdzie, możemy znaleźć się w sytuacji, w której będzie zalecenie noszenia dwóch masek jak w USA, i obejmie dzieci po ukończeniu drugiego roku życia. Ja nie zakładam swoim dzieciom masek, kiedy gdzieś wychodzimy, Uważam, że takie zasłanianie ust, zwłaszcza dzieciom jest szkodliwe, ponieważ porozumiewamy się naszą mimiką i gestykulacją, poza tym obecność czegokolwiek w okolicy ust i nosa nigdy nie jest naturalna. Ponadto osoby niesłyszące lub słabosłyszące czytają z ruchu warg. Pozbywamy się zatem ogromnej ilości bodźców w komunikacji w imię nie wiem nawet czego, bo przez dziesięć miesięcy robiliśmy coś, co okazuje się być bez sensu. W Szwecji nie ma takiego nakazu, a sytuacja jest znacznie lepsza, jeśli bralibyśmy pod uwagę oficjalne statystyki.
Rząd zapowiada powrót do poprzednich obostrzeń, jeśli liczba zakażeń się nie zmniejszy. To dobry pomysł?
Tzw. obostrzenia (czyli interwencje niefarmaceutyczne najgrubszego kalibru – kwarantanna, izolacja i lockdown w różnych formach) są po prostu szkodliwe a ich dobroczynny wpływ na przebieg procesów epidemicznych jest co najmniej wątpliwy, tym bardziej wątpliwy jest wpływ na śmiertelność ogółem w dłuższej perspektywie.
Łamane są podstawowe prawa człowieka - odbiera się prawo, m.in. do prowadzenia działalności gospodarczej i przemieszczania się, prawo do dysponowania swoim czasem. Znaleźliśmy się w sytuacji, w której wychodzi przedstawiciel rządu i straszy ludzi. Mało kto przyjmuje takie wiadomości bez emocji. Zazwyczaj ludzie albo się boją i bezwolnie się poddają, albo pomstują. Są też oczywiście beneficjenci całej tej sytuacji i przedstawiciele zawodów, które nie ucierpiały na restrykcjach. Gdybyśmy chcieli naprawdę chociaż na jakiś czas w istotny sposób wpłynąć na przebieg transmisji zakażeń tego typu (przenoszonych drogą kropelkową), musielibyśmy izolować każdego człowieka osobno. I to tak długo, aż choroba wygaśnie.
Przeprowadźmy eksperyment myślowy: należałoby zupełnie zatomizować 38 mln ludzi w Polsce i każdego z nich trzymać w szklanym kloszu przez czas, jaki wirus replikuje w organizmie człowieka (ok 9 dni). Pomijając kwestie podstawowe – czy to jest w ogóle możliwe do przeprowadzenia, na jakiś czas mielibyśmy problem z wirusem z głowy, choć najprawdopodobniej i tak by u kogoś przetrwał i po zakończeniu takiej swoistej „izolacji” łańcuch zakażeń rozpocząłby się od nowa. Należy zatem zadać sobie pytanie, co jest celem wprowadzania tych obostrzeń. Jeżeli chcemy sprawić, żeby społeczeństwo było zdrowsze, szczęśliwsze, lepiej wykształcone i bogatsze, a należy założyć, że taki jest cel działań naszego Rządu, to na pewno nie zrobimy tego w ten sposób.
Co zatem należałoby zrobić?
Jedyną właściwą taktyką byłoby zaakceptowanie obecności tego wirusa, bo prawdopodobnie wpływ naszych działań na przebieg epidemii jest znikomy albo żaden. Są badania, które pokazują, że nie ma znaczenia to, czy wprowadzimy bardziej restrykcyjne środki dystansowania lub wręcz całkowity lockdown, czy pójdziemy inną drogą jak np. w Szwecji, gdzie po prostu przypomina się ludziom, żeby przebywali dalej od siebie i myli ręce. W obu przypadkach krzywe epidemii są bardzo podobne. Polska jest wysoko w rankingu restrykcji, a w liczbie nadmiarowych zgonów przeskoczyliśmy Szwecję i jesteśmy w czołówce Europy. Co ważniejsze, korzyści strategii przyjętej przez polski rząd są bardzo małe i wątpliwe (ewentualna postulowana zmiana krzywej epidemicznej) w stosunku do potężnych kosztów gospodarczych i społecznych, jakie musimy ponieść.
Minister zdrowia Adam Niedzielski stwierdził, że w Polsce mamy już trzecią falę COVID-19. Z czym się to wiąże Pańskim zdaniem?
W ogóle nie zwracałbym uwagi na tzw. fale. Mamy do czynienia z sezonowością choroby. Jesienią obserwowaliśmy wzrost liczby zakażeń. Podobnie teraz, kiedy mamy styk zimy z wiosną. Każdy z koronawirusów w zasadzie wykazuje sezonowość. SARS-CoV-2 przenosi się drogą kropelkową i nie jest tutaj wyjątkiem. Kiedy warunki do transmisji się zmieniają, wówczas odnotowuje się więcej zakażeń.
Coraz częściej mówi się o różnych wariantach SARS-CoV-2. Tym razem słyszymy, że do Polski dotarła południowoafrykańska odmiana. Co to oznacza?
Wirus dostaje się do organizmu człowieka, wchodząc do jego komórek. Tam wykorzystuje aparat molekularny gospodarza i się multiplikuje. W praktyce oznacza to, że nasz organizm sam produkuje wirusy, które zarażają kolejne komórki do momentu, kiedy nasz układ immunologiczny go zwalczy. Każda taka maszyna molekularna musi wyprodukować kod genetyczny wirusa. Podczas przepisywaniu kodu genetycznego może dojść do mutacji.
Przypomina to kserowanie kartek na szybko. Zdarza się, że coś się nie odbije i wygląda trochę inaczej. Tak samo jest tutaj. Tych mutacji jest bardzo dużo i są one naturalne od początku istnienia SARS-CoV-2, tak samo zresztą jak w przypadku każdego innego wirusa. Niektóre mogą wpłynąć na strukturę przestrzenną patogenu. Większość mutacji nie ma wpływu na funkcjonowanie wirusa lub go osłabia, rzadziej może się zdarzyć mutacja powodująca, że wirus łatwiej zakaża lub stanie się bardziej zjadliwy. W szerokim kontekście nie zmienia to jednak istoty rzeczy. Straszenie tym społeczeństwa jest bez sensu. Wirusy zawsze były i będą i zawsze mutowały i będą mutować. Niech naukowcy tworzą na ten temat badania, ale niech media a zwłaszcza publikatory administracji rządowej nie bombardują ludzi informacjami, z którymi sami naukowcy i decydenci nie wiedzą co uczynić, a w ludziach traktujących „mutację” jako synonim czegoś bardzo niebezpiecznego mogą one jedynie wzbudzać nieustanny lęk.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.