Wycie „Gazety Wyborczej”
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Wycie „Gazety Wyborczej”

Dodano: 
Pracownicy "Gazety Wyborczej"
Pracownicy "Gazety Wyborczej" Źródło: PAP / Tomasz Gzell
Środowisko „Gazety Wyborczej” wydaje z siebie bardzo sprzeczne komunikaty w kwestii, czy jest w poważnych tarapatach, czy ma się świetnie.

Adam Michnik na spotkaniu z kodomitami wyznał szczerze, że zmiana władzy „straszliwie uderzyła ich po kieszeni”. Potem Jarosław Kurski w butnym wywiadzie dla wirtualnych mediów zapewnił, że spadek sprzedaży „Wyborczej” to mit i wroga propaganda, która trzy razy w tygodniu ogłasza, jakoby ich pozostająca w niezmiennie znakomitej kondycji gazeta miała jakieś kłopoty, aż – cytuję Kurskiego – „jesteśmy tym już znudzeni”. Niestety, wywiadobiorca nie dopytał, czy należy rozumieć, że gazeta zwalnia 190 pracowników, zamyka oddziały terenowe oraz wyprzedaje nieruchomości i udziały w kanałach telewizyjnych li tylko dla dostarczenia swym znudzonym pracownikom i udziałowcom rozrywki.

Jeśli ktoś wahał się w tej sytuacji, komu wierzyć, Michnikowi, który – co tu gadać – lata świetności ma za sobą, czy prowadzącemu gazetę na bieżąco Kurskiemu, to wątpliwości wyjaśnił szef serwisu internetowego „Wyborczej”, Roman Imielski. Być może uczynił to nieświadomie, albowiem udzielił wywiadu serwisowi zagranicznemu. A okrągłostołowe elity żyją w takiej pogardzie dla swych przeciwników, że wierzą mocno, iż żaden „pisowiec” nie zna języka angielskiego, nie umie posłużyć się internetem i tego, co powiedziane „na zagranicę” nigdy nie przeczyta. Niejeden już raz przekonywałem się, że wypowiedzi tych samych osób w mediach zagranicznych są nacechowane daleko większym brakiem skrępowania, niż w krajowych.

W każdym razie, rozmawiając z euroactiv.com redaktor Imielski bez żadnego szacunku dla zapewnień swego naczelnego uderza w lament. Tak, „Gazeta Wyborcza” na kłopoty. Prawdę mówiąc, jest na skraju upadku. I Unia Europejska powinna – ba, musi! – ją ratować. Daj dziaćki, Europo, bo przecież walczymy o twoje, ehem, wartości, i nikt tego nie zrobi wierniej niż my – taki jest ogólnie biorąc sens całego wywiadu.

Najpierw – o doznawanych przez gazetę represjach. Represje są straszne: rząd przestał dawać do „Gazety Wyborczej” reklamy. Wyobrażacie sobie to Państwo? A czy Europa jest w stanie pojąć cała grozę tego prześladowania? Niezależna, komercyjna gazeta odepchnięta od państwowego cyca, nie dotowana publicznymi pieniędzmi! I spółki skarbu państwa – też przestały się w „Wyborczej” reklamować. I na dodatek nowa władza zredukowała prenumeraty w urzędach!

Żeby nie było granic autokompromitacji, redaktor Imielski zaznacza najniepotrzebniej, że zainteresowanie firm prywatnych reklamą w „Wyborczej” nie zmalało. Pewnie chce w ten sposób podkreślić, uprzedzając pytanie się narzucające, że fakt, iż wcześniej gazeta utrzymywana była przez ogłoszenia rządowe, znajdował uzasadnienie w jej rzeczywistej wartości jako nośnika reklamowego. Ale nie przemyślał tego za dobrze. No bo jeśli rzeczywiście zainteresowanie prywatnych reklamodawców nie zmalało, a mimo to gazeta bez pieniędzy publicznych pada, to co z tego wynika? Że przez wiele lat była przedsięwzięciem z zasady nastawionym na deficyt, na dojenie pieniędzy publicznych w zamian za świadczenie ich dysponentom propagandowych usług i bez tych pieniędzy, na zasadach normalnych, funkcjonować nie może.

Warto dodać, że nowe zarządy większości spółek skarbu państwa stwierdziły, iż ich budżety reklamowe w poprzednim okresie rozdęte były ponad wszelką miarę, na reklamę wydawano trzy, nawet pięć razy więcej, niż zwykle tego rodzaju firmy wydają, i nie było to do uzasadnienia żadną biznesową logiką – po prostu, poprzednia władza prowadziła na szeroka skalę akcję transferowania środków publicznych do pozostających w jej propagandowej służbie mediów teoretycznie „prywatnych” i „komercyjnych”, a „Gazeta Wyborcza” była jednym z beneficjentów tej polityki.

Warto też dodać, że ten proces powstrzymany został tylko w części – środki publiczne wciąż są transferowane, także do gazety, z samorządów, pozostających wciąż we władaniu koalicji PO-PSL, zwłaszcza z samorządów wielkich miast. Co i raz dochodzą wiadomości a to o wykupieniu przez jakieś miejskie biuro czy spółkę kilkudziesięciu elektronicznych prenumerat „Wyborczej” na ten rok, choć żaden z pracowników nie zgłaszał na nie zapotrzebowanie i nie da się nimi nawet – w przeciwieństwie do wydania papierowego – wyłożyć koszy na śmiecie, a to o jakichś fantastycznych bezprzetargowych obrywach za artykuły reklamujące chodzenie na spacer… Można zrozumieć, że wybory samorządowe to dla „wolnych” mediów będzie prawdziwa walka o życie.

O tym Imielski nie mówi, natomiast jako drugi rodzaj represji wymienia odmowę udzielania gazecie wywiadów przez polityków i wysokich urzędników z PiS. „Jesteśmy największym dziennikiem opiniotwórczym w Polsce [nieprawda, „Fakt” ma sprzedaż znacznie wyższą] i powinniśmy mieć szansę przeprowadzenia wywiadów z prezydentem, premierem i innymi członkami rządu”, twierdzi, zupełnie się nie zastanawiając, jak się to ma do głoszonej redakcyjnej linii. Wmawia wszak gazeta od roku, że PiS to obciach, że wygrał przypadkiem, tak naprawdę to nikt go tu nie chce – a tu przyznaje jej internetowy szef, że nawet jej czytelnicy łakną wywiadów z tymi „marionetkami” i „dublerami”, jak ich pogardliwie gazeta nazywa? I że bojkot łamów z ich strony szkodzi sprzedaży?

„Niestety UE nie ma wielu narzędzi, by zmusić polski rząd, by traktował wszystkie gazety sprawiedliwie. Mimo to możemy oczekiwać, że Unia o nas nie zapomni, że nie zapomni o Polsce” – tu Roman Imielski dochodzi do clou swej wypowiedzi. – „Chciałbym zasugerować, że pora już zacząć myśleć o mediach jako bardzo ważnej części życia publicznego i demokracji w Unii Europejskiej. Nie rozumiem, dlaczego UE wspierała inne sektory będące w kryzysie takie jak kopalnie czy fabryki, a nie pomaga mediom.”

I, jak się okazuje, ma już Imielski konkretny plan. Unia powinna powołać fundusz wspierania takich gazet jak „Wyborcza”, i z niego dopłacać w formie będącej „czymś między dotacją a grantem”. Konia z rzędem, na czym polega bycie pomiędzy dotacją a grantem, ale z pojęciem grantu wiąże się konkretne przeznaczenie udzielanych pieniędzy. Można więc wyczytać w tym niedwuznaczną ofertę gotowości wypełniania zleconych propagandowych zadań dla UE, jak wcześniej rozbiła to gazeta w kraju dla PO i PSL. Widzę oczyma wyobraźni te faktury: za przekonywanie, że program 500+ to marnowanie pieniędzy na meneli, którzy je przepiją”, euro tyle a a tyle, „za ośmieszanie ministra tego a tego”, kwota słownie…

Czyż nie brzmi to wszystko bosko w ustach przedstawiciela organu polskiej transformacji, który tyle razy gromił „roszczeniową mentalność” Polaków i perswadował, zwykle bardzo brutalnie, że nie w transformacji ustrojowej, na wolnym rynku, trzeba sobie radzić? (zwłaszcza, skoro „zainteresowanie prywatnych reklamodawców nie zmalało”)? Organie, który kanonizował Balcerowicza na wyrocznię nie tylko ekonomiczną, ale i moralną, i dziesiątki razy podkreślał, że ich, etosowej „Gazety Wyborczej”, sukces, był właśnie sukcesem rynkowym? I który to organ z wyżyn swego rzekomo rynkowego sukcesu wyszydzał „prawicowe pisemka”, gdy te skarżyły się na blokady w kolportażu albo zastraszanie potencjalnych reklamodawców?

Chętnie bym redaktora Imielskiego (i jego przełożonych) potraktował, jak reedukowanego żula z „Mechanicznej Pomarańczy” i usadziwszy z przemocą otwartymi oczami przed ekranem puszczał mu teraz po kolei te wszystkie kawałki, które jego gazeta przez lata opublikowała o żałosnych, nie potrafiących sobie znaleźć czytelnika „prawicowych pisemkach”, i wszystkie te nadęte bzdety o „wolnorynkowej” III RP. Jego (ich) wycie przy tej operacji można by nagrywać i sprzedawać. Ja bym w każdym razie chętnie takie nagranie kupił na dowolnym nośniku, jak każdy, kto przez ostatnie ćwierć wieku zmuszony był twardo walczyć z rządzącymi sitwami o przetrwanie w debacie publicznej.

Żeby w „Wyborczej” zawyli jeszcze głośniej, zrobię coś, czego nigdy nie robię, czyli odwołam się do plotki, krążącej uporczywie w tzw. środowisku. Owoż Unia jak Unia, czy nieskrywanie żebracze lamenty Imielskiego skruszą serca i skłonią ją do popuszczenia sznura kabzy, nie wiadomo – ale plota jest taka, że ponoć mają niedługo na antypisowskie media napłynąć pieniądze, załatwione od jakiego amerykańskiego funduszu inwestycyjnego przez wpływową familię Aplebaumów. Nie wiem, nie znam się, nie orientuję – relata refero, tak mówią. Ale ta kasa ma posłużyć wykupowi i rewitalizacji zniszczonej przez platformerskiego kolesia spod śmietnika „Rzeczypospolitej”. Nie na ratowanie „Agory”.

Możliwe, że to bajka rozsiewana przez wspomnianego kolesia i jego ludzi, by żałośnie opłacana redakcja nie zniechęciła się i nie rozeszła do reszty, coś jak opowieści Goebbelsa w początkach 1945 że wunderwaffe jest tuż-tuż i już za chwilę odwróci ona losy wojny, nie traćcie nadziei, przegrana nie jest jeszcze przesądzona.

Ale w każdym razie, jeśli jest w tym choć ziarenko prawdy, nawet gdyby znalazł się jeszcze jakiś sponsor antypisu, musiałby uznać, że pakowanie pieniędzy w projekt tak niereformowalny i tak już skompromitowany jak „Gazeta Wyborcza” to czyste marnowanie zasobów, i lepiej stworzyć coś nowego, niż próbować z biuletynu organizacyjnego KOD robić znowu gazetę.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także