Wśród suplementów zdarzały się również substancje po prostu szkodliwe dla zdrowia. Zawierały m.in. bakterie chorobotwórcze oraz substancje zakazane z grupy psychoaktywnych, podobne pod kątem struktury do amfetaminy. Sytuacja dotyczy suplementów sprzedawanych internetowo, w sklepach stacjonarnych, a także w aptekach.
NIK alarmuje także o tym, że wielu producentów reklamuje swoje produkty jako równoważne produktom leczniczym, podczas gdy nie jest to prawdą. Równocześnie, w obowiązującym stanie prawnym, każdy może wprowadzić na rynek produkt będący suplementem, ponieważ do tego wystarczy jedynie zgłoszenie jego składu organom sanitarnym w drodze notyfikacji. Nie oznacza to jednak, że środek taki zostanie laboratoryjnie zbadany. Kontrola suplementów spoczywa bowiem na barkach Inspekcji Sanitarnej, której możliwości kontrolne są zbyt małe jak na potrzeby aktualnego rynku. Oznacza to, że konsumenci w praktyce nie mają zagwarantowanego bezpieczeństwa stosowania takich produktów.
Lista suplementów dopuszczonych do obrotu prowadzona jest przez Główny Inspektorat Sanitarny. W 2016 r. dziennie do weryfikacji przybywało przeciętnie ok. 30 powiadomień o produktach nowo wprowadzanych do sprzedaży. „Tymczasem w Głównym Inspektoracie Sanitarnym przyjmowaniem i rozpatrywaniem tych powiadomień zajmowało się tylko siedem osób, wypełniających także inne zadania” – wykazała kontrola NIK.
Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji podaje, że liczba reklam produktów zdrowotnych, w tym suplementów diety zanotowała niemal 20-krotny wzrost w okresie od 1997 do 2015 roku. Rynek produktów tego rodzaju okazał się być niezwykle dochodowy. Dane Komisji Europejskiej wskazują, że polski rynek suplementów odnotował 291% wzrostu w latach 1997 – 2005. Był to najwyższy wzrost wśród wszystkich państw Unii Europejskiej. W 2015 roku sprzedaż suplementów w Polsce była warta 3,5 mld złotych, a statystyczny Polak kupował rocznie 6 opakowań takich środków.