(...) Stanięcie po stronie propagandy, ramię w ramię z władzą, która odmawia uczczenia pamięci prezydenta, jego małżonki, byłego prezydenta na uchodźstwie, dowódców polskiej armii, ministrów, senatorów, posłów, legendarnych postaci polskiej opozycji i działaczy społecznych, musi powodować dyskomfort. Jedynym wyjściem z tej sytuacji jest ośmieszenie, poniżenie, a na koniec wykluczenie z grona ludzi wiarygodnych tych, którzy nie przyjmują rządową wersję wydarzeń. (…)
Cała energia prorządowych publicystów skupiła się na „obnażaniu kłamstw” Antoniego Macierewicza, a nie na drążeniu stawianych przez niego pytań. Na przykład o przyczyny błędnego zastosowania konwencji chicagowskiej, o to, dlaczego premier jechał do Smoleńska na spotkanie z Putinem nieuzbrojony w ekspertyzy prawne, o błędnie obliczaną wysokość brzozy, badanie wraku, obecność materiałów wybuchowych na wraku, sfałszowane protokoły sekcji zwłok, badanie miejsca katastrofy, kłamstwa Ewy Kopacz o obecności polskich patomorfologów przy badaniu zwłok, o pomylone w trumnach ciała. Pytań jest znacznie więcej, ale publicyści-propagandziści nie chcieli odpowiedzi. Oni właśnie domagali się kontrofensywy. Nie zwracali uwagi nawet na to, że wiele z tych wątpliwości ma także prowadząca śledztwo prokuratura wojskowa.
Jeśli więc spór został przegrany na płaszczyźnie moralnej i faktograficznej, to trzeba było podjąć próbę intelektualnego unicestwienia przeciwnika. A tu najlepszym sposobem jest przejaskrawienie sytuacji i stworzenie nieistniejących zagrożeń. Adam Michnik robił to już w przeszłości wiele razy, na przykład strasząc na początku lat 90. odradzającym się polskim nacjonalizmem. Teraz sięgnął po oskarżenie o prymitywizm. Tak pisał 14 kwietnia 2012 r.: „Kłamstwo o zamachu na Lecha Kaczyńskiego jest zwieńczeniem opowieści mitologicznej o tym, że dzisiejsza Polska nie jest państwem niepodległym i demokratycznym, lecz niemiecko-rosyjskim kondominium, że rządzona jest przez reżim skorumpowany i przestępczy, skoncentrowany na wyniszczeniu materialnym i kulturowym Polski i Polaków, na przypominającej terror lat stalinowskich wojnie z Kościołem katolickim i religią.
Należę do tych, których to przeraża, wiem bowiem, że kłamstwo powtarzane wrzaskliwie i nieprzerwanie bywa skuteczne. [...] Obserwatora z zewnątrz jednak to rozśmiesza. Dlatego może pytać z uśmiechem, czy Jarosław Kaczyński jest agentem służb specjalnych.
Nie, Jarosław Kaczyński nie jest agentem. Nigdzie na świecie nie ma agentury, która by ośmieszała Polskę równie skutecznie”.
Mamy tu wszystko, do czego Michnik przyzwyczaił nas przez ostatnie ćwierć wieku. Czyli próbę ustawienia w roli wyznawcy teorii zamachu każdego, kto uważa, że Polską rządzi skorumpowana elita polityczna oraz że jest zbyt uległa wobec potężnych sąsiadów. Do tego dorzucone są zupełnie skrajne i marginalne hasła, że ekipa Tuska dąży do wyniszczenia własnego kraju i własnych obywateli. Wniosek z tego wywodu jest jasny – jeśli jesteś krytyczny wobec władzy, to nie tylko uważasz, że w Smoleńsku doszło do zamachu, ale na dodatek jesteś taki, jak Jarosław Kaczyński, czyli gorszy niż rosyjski agent wpływu. (...)
Jednak oprócz propagandzistów są także cyngle, których roli w zamazywaniu prawdy o tym, co się stało przed 10 kwietnia i po nim, nie można umniejszyć. W „Gazecie Wyborczej” kapłanką religii smoleńskiej jest niewątpliwie Agnieszka Kublik. Dzielnie wspomaga ją Wojciech Czuchnowski. Przy czym o ile Czuchnowski wydaje się mieć od czasu do czasu jakieś wątpliwości, o tyle wiara Kublik w ustalenia MAK, Millera i Laska wydaje się nie tylko niezmącona, ale także zahaczająca o sekciarski fanatyzm. Kublik zdaje się działać zgodnie z zasadą: jeśli fakty nie pasują do obrazu całości, to tym gorzej dla faktów. (...)