Chesterton napisał kiedyś, że „prawdy zamieniają się w dogmaty, gdy tylko zostaną podważone”. Nie miał też wątpliwości, że „wielki marsz umysłowej destrukcji pójdzie dalej”. Dojdzie do tego, że „zostaniemy zepchnięci do obrony nie tylko niewiarygodnych cnót i normalności ludzkiej kondycji, lecz także czegoś bardziej jeszcze niewiarygodnego – rozległego, niemożliwego wszechświata, który rozpościera się tuż przed naszymi oczyma”. W ten sposób w ciągu ostatnich kilku, kilkunastu lat wielu z nas stało się „dogmatykami” utrzymującymi, że są dwie płcie, że małżeństwo jest związkiem mężczyzny i kobiety, na którym wspiera się rodzina złożona z mamy, taty oraz ich dzieci. Z tymi „dogmatami” walczy kolejna fala rewolucji – uczniowie Gramsciego, szkoły frankfurckiej i „nowej lewicy” opartej na starym i niedobrym marksizmie – w świecie kultury i polityki. Dzisiaj „nowy rodzaj komunizmu” (jak nazywał „pokolenie roku 1968” bł. kard. Stefan Wyszyński) kwestionuje istnienie dwóch płci, zredefiniował małżeństwo jako wspólnotę „dążącą do wzajemnego szczęścia”, a więc nieograniczoną ilościowo (jeśli do szczęścia trzeba więcej niż dwóch współmałżonków) ani pod względem różnic płciowych. W naszych czasach słowa Chestertona o tym, że „rodzina jest romantyczna, bo jest przypadkowa; jest romantyczna, bo jest arbitralna”, nabierają zupełnie nowego znaczenia. Nowa definicja rodziny jest rewolucyjną konsekwencją nowego ujęcia małżeństwa i płci, a tym samym stanowi radykalne zerwanie z sięgającą początków pierwszych cywilizowanych społeczności ludzkich (Sumer, Egipt, Indie, Chiny) tradycją pojmowania rodziny jako wspólnoty opartej na trwałym (uznanym przez religię i państwo) związku mężczyzny i kobiety.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.