Prostytucja nasza zwyczajna?

Prostytucja nasza zwyczajna?

Dodano: 
Seksbiznes
Seksbiznes Źródło: PAP/EPA / PAVEL WOLBERG
Dariusz Wieromiejczyk | Lewica chce legalizacji prostytucji. Legalne ma być także jej organizowanie czy zarabianie na niej. Kto naprawdę stoi za forsowaniem takich poglądów?

Zdumiewające dyskusje toczą się w środowiskach współczesnej lewicy. Rewolucja pożera tam własne dzieci, a ściśle biorąc – córki. Zanim jednak uzna się postępowe, do niedawna, koleżanki za faszystowskie sługuski i płatne funkcjonariuszki patriarchatu, najpierw odczłowiecza się je kolejnym, ukutym na potrzeby konfliktu, zbitkiem liter. Najmodniejszym od kilku sezonów jest termin SWERF. Niewiele jest też grup kobiet otaczanych taką agresją na forach feministycznych jak SWERF-ki, czyli Sex Worker Exclusionary Radical Feminists (Wykluczające Pracowników Seksualnych Radykalne Feministki). Są to osoby uważające prostytucję i różne formy pracy seksualnej za zjawisko społecznie szkodliwe, uprzedmiotawiające kobiety i wyrządzające im krzywdę. Radykalnie innego zdania jest większość współczesnej lewicy. Domaga się ona powszechnej legalizacji prostytucji, a także wszelkich związanych z nią zjawisk polegających na organizacji, promocji i monetaryzacji pracy seksualnej.

W roku 2016 znana lewicowa organizacja Amnesty International wezwała do całkowitej dekryminalizacji handlu seksem, co oznacza nie tylko dekryminalizację działalności prostytutek, lecz także całego sektora, czyli również sutenerów i stręczycieli (alfonsów), właścicieli burdeli i samych klientów. Rezolucja Amnesty International stoi w całkowitej sprzeczności z licznymi aktami prawa międzynarodowego, w tym z konwencją Organizacji Narodów Zjednoczonych w sprawie zwalczania handlu ludźmi i eksploatacji prostytucji z roku 1949. Jak napisała o tej inicjatywie dr Magdalena Grzyb, kryminolożka z Uniwersytetu Jagiellońskiego, w artykule „Porozmawiajmy o prostytucji” opublikowanym w 346. numerze tygodnika internetowego „Kultura Liberalna”:

„Tak się składa, że wiele organizacji i podmiotów, tzw. aktywistów pracy seksualnej, postulujących potraktowanie prostytucji jak zwyczajnej pracy i tym samym zdjęcie z niej stygmatu, albo korzysta z darowizn ludzi zarabiających na handlu seksem, albo jest przez takich ludzi prowadzona. Na przykład w Irlandii za kampanią na rzecz legalizacji prostytucji stał milioner Peter McCormick, który dorobił się milionów na portalach anonsów erotycznych on-line i prowadzeniu sieci burdeli w Dublinie”.

Dyskusja na temat społecznej akceptacji prostytucji omijała do niedawna Polskę. Doktor Magdalena Grzyb, nazywająca siebie „feministką wyklętą”, została ostro skrytykowana przez „liberalne” środowiska feministyczne, aktywiści studenccy uniemożliwili jej nawet w ubiegłym roku wygłoszenie wykładu na Uniwersytecie Jagiellońskim. W porównaniu z losem SWERF-ek i TWERF-ek w świecie akademickim Zachodu potraktowano ją jednak stosunkowo łagodnie.

Nadciąga seksbiznes

Poszczególne elementy debaty o zalegalizowaniu prostytucji pojawiały się wprawdzie w wypowiedziach „aktywistek” i produkcjach kultury masowej, jednak na otwarte postawienie tej sprawy w Polsce musieliśmy nieco poczekać. Było tylko kwestią czasu, kiedy „rehabilitacja” prostytucji zaproponowana zostanie w polskim dyskursie publicznym. Zbyt potężne są ośrodki promujące seksbiznes w zglobalizowanym świecie. Doktor Magdalena Grzyb przedstawia ich siłę następująco:

„Współczesna prostytucja to gigantyczny, dynamiczny biznes, wart szacunkowo ok. 187 mld dol. – drugi na świecie, zaraz po narkotykach, a przed ropą, sportem czy hazardem, z którego zyski czerpią przede wszystkim zorganizowane grupy przestępcze. To zorganizowany globalny system seksualnej eksploatacji i niewolnictwa, w którym pracuje prawie 40 mln ludzi, prawie wyłącznie kobiet i dzieci!”.

Cały artykuł dostępny jest w 32/2022 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także