Rzecz oczywiście nie tyle w tym, że poparcie dla Konfederacji rośnie (chociaż i to już dla Salonu horrendum), ile czyim kosztem rośnie: nie przez odpływ wyborców od PiS, tylko od szeroko rozumianej opozycji lewicowo-liberalnej, głównie od ruchu Polska 2050. I nie przez odpływ przekupionych świadczeniami albo zmobilizowanych obroną papieża emerytów z prowincji, ale wyborców najmłodszych i przeważnie wielkomiejskich. Zaprzecza to wizji świata powszechnie wyznawanej w medialno-intelektualnym zapleczu PO i jej akolitów: w starciu sił reakcji i postępu „młodzi” muszą być po tej drugiej, jedynie słusznej stronie! Właśnie ta wiara w nieuchronność postępu niesionego przez młodych warunkuje postawę salonowych „elit”: reakcja może w sprzyjających okolicznościach zatriumfować na chwilę, spowolnić parowóz dziejów i uwieść ludzi dzięki populizmowi, błędom popełnionym przez przywódców postępu (np. brak jednej listy „obozu demokratycznego”). Ale determinizm dziejów sprawia, że może to być tylko krótki epizod. Tymczasem po ośmiu latach czekania na nieuchronny, stale zapowiadany jako „już za chwilę” moment wielkiego antypisowskiego buntu społecznego, pod hasłami przywrócenia elit sprzed roku 2015, okazało się, że nie tylko PiS wciąż nie traci poparcia, lecz także młody elektorat zabiera jedynie słusznym politykom partia jeszcze bardziej – w oczach owych elit – „pisowska” niż sam PiS!
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.