Demograficzny znak zapytania
Jeżeli początkowo plany MON mogły się wydawać nieco przesadzone, to już w lutym 2022 r. okazało się, że są w pełni uzasadnione czy wręcz nawet spóźnione. Do czasów objęcia rządów przez Zjednoczoną Prawicę stan liczebny wojska zawodowego był praktycznie nieustannie redukowany i w 2015 r. sięgnął poziomu zaledwie 95 tys. żołnierzy. Jednakże nawet w chwili, gdy minister Błaszczak wygłaszał swoje przemówienie, było ich wciąż ok. 113 tys. Wcielenie w życie rządowego planu oznaczało tym samym więcej niż podwojenie liczebności armii, która po raz ostatni była tak wielka tuż po upadku komunizmu.
Kluczowa przy realizacji tak wielkiego przedsięwzięcia ma być uchwalona w kwietniu ubiegłego roku Ustawa o ochronie Ojczyzny, która zakłada wzrost wydatków na obronność do co najmniej 3 proc. PKB oraz kompleksową modernizację uzbrojenia armii. Dzięki niej już do końca ubiegłego roku liczba zawodowych żołnierzy zwiększyła się o ok. 14 tys. osób. Sam ten fakt pokazuje natomiast, z jak wielkim wyzwaniem będzie się musiało mierzyć polskie państwo w kolejnych latach. Aby bowiem za 10 lat zawodowych żołnierzy było już 250 tys., każdego roku do armii musiałoby dołączać co najmniej kilkanaście tysięcy osób. Według danych Głównego Urzędu Statystycznego za 10 lat w każdym z roczników podlegających rekrutacji do wojska będzie już poniżej 200 tys. mężczyzn, a w kolejnych już zdecydowanie poniżej 150 tys. Przy nasilającej się z roku na rok katastrofie demograficznej utrzymanie ćwierćmilionowej armii będzie więc nie lada wyzwaniem nie tylko z powodu stale malejącej liczby osób zdolnych do służby, lecz także z powodu rosnącego ciężaru finansowego w postaci osób w wieku poprodukcyjnym. Według danych ZUS do końca dekady w naszym liczącym 36,6 mln osób kraju na każdego emeryta będą przypadały już tylko dwie osoby w wieku produkcyjnym (jeszcze przed pandemią stosunek wynosił ten 1:3). Brutalne fakty są takie, że im więcej osób znajdzie zatrudnienie w zawodowym wojsku, tym większy ciężar pozostanie do utrzymania na barkach stale kurczącej się liczby osób pracujących w całej gospodarce. O ile nie wydarzy się demograficzny cud, o tyle licząca 250 tys. zawodowych żołnierzy armia będzie więc stanowiła nie lada wyzwanie dla rodzimego rynku pracy, na którym już w tej chwili brakuje pracowników w niemal każdej branży.
Pozabudżetowe wsparcie
Na cud demograficzny na razie nie ma co liczyć, gdyż z perspektywy rządu zdecydowanie większy priorytet posiadają choćby kwestie klimatyczne. Warto więc przynajmniej rozważyć, czy projekt wielkiej jak na polskie warunki armii ma odpowiednie podstawy finansowe. Zgodnie ze wspomnianą ustawą o ochronie kraju na armię mają płynąć dodatkowe środki, m.in. poprzez powołany do życia Fundusz Wsparcia Sił Zbrojnych, który zastąpił wcześniej istniejący Fundusz Modernizacji Sił Zbrojnych. Jesienią ubiegłego roku zrezygnowano z emisji pierwszej transzy obligacji, choć ostatecznie do końca roku udało się pozyskać 15 mld zł.