"To wy jesteście sojusznikami Putina!”.
„A nieprawda, bo wy jesteście bardziej!”.
Tak wygląda polska „debata” o rosyjskich wpływach pomiędzy dwoma głównymi siłami politycznymi na niecałe cztery miesiące przed wyborami, przy trwającej za naszą wschodnią granicą wojnie. Żenujące obrzucanie się onucami sprawia, że o rzetelnym przeanalizowaniu kwestii rosyjskich wpływów na polską politykę – z pewnością obecnych – możemy zapomnieć przynajmniej na kilka lat. Winne są temu obie strony. Biorąc pod uwagę okoliczności, jest to skrajna nieodpowiedzialność. U podstawy tej walki na onucyzm leży fundamentalna manipulacja.
Polega ona na utożsamieniu z rosyjskimi wpływami tego, co jest jedynie kwestią poglądów. Możliwe, że błędnych, ale to nie znaczy, że świadomie służących obcym interesom. Dotyczy to zarówno decyzji politycznych, jak i opinii wygłaszanych w sferze publicznej, bo walka toczy się przecież nie tylko pomiędzy politykami, lecz także w mediach, pomiędzy komentatorami. Na takiej manipulacji opiera się koncepcja komisji do spraw badania rosyjskich wpływów, a prezydencka nowelizacja niczego w tej kwestii nie zmienia. Nadal pojęcie „działania na szkodę interesu RP” pozostaje do całkowicie arbitralnego zdefiniowania przez członków komisji. Tak więc o tym, co jest zgodne z interesem Rzeczypospolitej, a co nie, będzie dowolnie decydować oraz orzekać poprzez decyzję administracyjną dziewięcioro członków tego gremium, mianowanych przez większość sejmową. Tam, gdzie powinien trwać zwykły spór polityczny, będziemy mieli ferowane prawem kaduka quasi-wyroki.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.