Lata milczenia w imię „nadrzędnego interesu” na temat rzezi wołyńskiej i budowania tożsamości współczesnej Ukrainy na kulcie zbrodniczego nacjonalizmu przynoszą konkretne efekty. Jakie to efekty? Otóż wspierany przez nas na wielu polach sąsiad pozostaje jedynym krajem, na terenie którego Polacy nie mogą prowadzić ekshumacji i upamiętniać swoich pomordowanych rodaków. „Chcecie ekshumacji? Odbudujcie pomnik UPA w Hruszowicach na Podkarpaciu” – usłyszeli przed kilkoma dniami wicepremier Piotr Gliński i wiceprezes IPN Krzysztof Szwagrzyk. Na tym jednak nie koniec. W ostatnich dniach były prezydent Ukrainy Wiktor Juszczenko uważany przez Lecha Kaczyńskiego za wielkiego przyjaciela Polski porównał Armię Krajową do Ukraińskiej Armii Powstańczej, Józefa Piłsudskiego do Stepana Bandery, zaś szef ukraińskiego IPN Wołodymyr Wiatrowycz oskarżył Polskę o „imperialne zapędy”. Wszystko to wydarzyło się w niespełna dwa miesiące po tym, jak polski rząd ugiął się pod presją Kijowa wycofując własną, złożoną obywatelom Polski propozycję zakładającą umieszczenie motywu Cmentarza Obrońców Lwowa na paszporcie projektowanym na setną rocznicę odzyskania niepodległości.
Zdziwieni?
Czy zachowanie Ukraińców może dziś kogoś dziwić? Jeśli tak, to chyba jedynie czołowych przedstawicieli polskiej elity politycznej rządzącej Polską po 1989 roku.
Ledwie kilka miesięcy temu, wielki kat Polaków naczelny dowódca Ukraińskiej Powstańczej Armii Roman Szuchewycz odpowiedzialny za ludobójstwo na Wołyniu został patronem jednej z kijowskich ulic. Na próżno szukać protestów polskich władz, podobnych ze zgłaszanymi przez stronę ukraińską w kwestii paszportów. A przecież ulica Szuchewycza nie była przypadkiem jednostkowym, tylko przemyślaną i konsekwentnie realizowaną od lat koncepcją budowania tożsamości Ukrainy na tradycji zbrodniczego „czynnego” nacjonalizmu Dmytro Doncowa wdrożonego w życie z iście aptekarską precyzją przez fanatyków z UWO, OUN i UPA. Ideologii, sprowadzającej społeczeństwo ludzkie do roli świata zwierzęcego, której kwintesencję można zamknąć w niniejszych słowach jej autora:
„Utwierdzanie prawa do życia, przedłużania rodu – ma charakter aksjomatyczny, wyprzedza wszystkie inne prawa. To wieczne, irracjonalne prawo narodu do życia należy postawić ponad wszystko (…) ponad życie jednej jednostki, ponad krew i śmierć tysięcy, ponad dobrobyt danej generacji, ponad abstrakcyjne rozumowe spekulacje, ponad »ogólnoludzką« etykę, ponad stworzone w sposób oderwany pojęcia dobra i zła”.
Co ważne, kult ten nie jest domeną marginalnych organizacji i ruchów nacjonalistycznych, ale oficjalną polityką państwa ukraińskiego aspirującego do Unii Europejskiej. Przez lata upamiętnienia doczekali się nie tylko Stepan Bandera (któremu Wiktor Juszczenko nadał tytuł Bohatera Ukrainy) czy Dmytro Klaczkiwski, ale także Dywizja „SS-Galizien” („Hałyczyna”), której członkowie mieli na rękach krew setek Polaków z Huty Pieniackiej, Podkarmienia czy Palikowy, a którym na Cmentarzu Łyczakowskim postawiono monument. Jak zauważa w jednej ze swoich publikacji prof. Bogumił Grott, jest to bodaj jedyny w Europie pomnik postawiony na chwałę SS-manów.
Pustka ideologiczna
O powodach obrania takiego kursu przez naszych sąsiadów, pisał w książce poświęconej Ukrainie profesor Włodzimierz Pawluczuk: "Nie byłoby jednak niepodległej Ukrainy, nie byłoby historii narodu ukraińskiego jako narodu politycznego, walczącego o pełną niepodległość, gdyby nie nacjonalizm, gdyby nie UPA, gdyby nie narodowy fanatyzm jednostek opętanych szaleńczą ideą stworzenia z amorficznej 'ruskiej' masy bitnego, znaczącego dziejowo narodu”.
Profesor Pawluczuk ocenił wprost, że „gdyby wykreślić z dziejów Ukrainy zawartość ideową i działalność nacjonalistów, w tym przede wszystkim UPA, to kultura i historia Ukrainy nie zawiera treści, które by dawały szanse na legitymizację pełnej niepodległości tego kraju”.
Zmowa milczenia
Znamienne, że wypełnianie tej pustki ideologicznej na fundamencie – bądź co bądź – antypolskim, odbywało się przy cichym przyzwoleniu Polski. Przez całą III RP nie było jasnego sprzeciwu polskich władz wobec czczenia przez Ukrainę zbrodniarzy. Co więcej – aby nie drażnić sąsiada – wyrzekliśmy się nie tylko pamięci o Kresach, ale i upominania się prawdy o bestialsko pomordowanych przez UPA. Lata całe jak ognia unikano słowa „ludobójstwo” w odniesieniu do zbrodni dokonanej na obywatelach II Rzeczpospolitej. Przypomnijmy tu choćby batalie środowisk kresowych o jakiekolwiek upamiętnienie ofiar rzezi wołyńskiej przez polski Sejm.
Ta swoista zmowa milczenia przybrała na sile w czasie Majdanu na Ukrainie i w pierwszym okresie wojny z Rosją w jej wschodniej części. Czołowi polscy politycy wszelkich opcji za cel nadrzędny uznali wówczas wspieranie sąsiada w obliczu rosyjskiej agresji i bez większych refleksji spoglądali na powiewające dumnie na kijowskim placu czerwono-czarne flagi wznosząc pozdrowienie ukraińskich nacjonalistów „Слава Україні! Героям слава!” (sic!). Przekonywano nas wówczas, że walka o niepodległość Ukrainy jest walką o nasze bezpieczeństwo, bo także my jesteśmy zagrożeni imperialnymi dążeniami Moskwy, a wszystkich niezgadzających się z tą diagnozą bądź sposobem jej realizacji lekką ręką spychano do roli „ruskich agentów”.
To tabu udało się w pewien sposób przełamać w lipcu ubiegłego roku, kiedy Sejm podjął uchwałę ustanawiającą 11 lipca Narodowym Dniem Pamięci Ofiar Ludobójstwa dokonanego przez ukraińskich nacjonalistów na obywatelach II RP. Uchwała o takiej treści nie była jednak oczywista dla wszystkich. Niedługo przed jej podjęciem, wiceminister kultury Jarosław Sellin z sejmowej mównicy próbował rozmyć ukraińską odpowiedzialność za zbrodnię wołyńską, wskazując jako głównych jej winowajców Sowietów i proponując ustanowienie dnia pamięci męczeństwa Polaków na Wschodzie na 17 września (sic!). Znamienne, że powiedział to przedstawiciel formacji, której nie brakuje determinacji do walki z haniebnym określeniem „polskie obozy śmierci” i rozpoczynania płomiennej dyskusji o reparacjach od Niemiec.
O tym, że w Polsce dokonała się tylko częściowa zmiana w podejściu do ukraińskiego nacjonalizmu świadczy wciąż nieprzyjęty projekt ustawy złożony w Sejmie w ubiegłym roku przez klub Kukiz'15 zakazujący propagowania w Polsce banderyzmu i podważania zbrodni ludobójstwa na Wołyniu. Nie ma wśród rządzącej większości woli, aby zakazać symboli związanych z ukraińskim nacjonalizmem, którego główny (i w zasadzie jedyny) ideolog wprost nawiązywał do takich postaci jak Mussolini, Stalin i Hitler. Jak słusznie zauważył dr Wiktor Poliszczuk, od nazizmu i bolszewizmu różni się on tym, że po upadku rządów tych dwóch ostatnich ideologie i praktyki polityczne zostały potępione, „zaś nacjonalizm ukraiński do dziś gloryfikuje swą działalność zarówno w okresie międzywojennym, jak i w czasie okupacji hitlerowskiej, domaga się praw kombatanckich dla członków UPA”.
Mit Giedroycia wiecznie żywy
Jakie są przyczyny realizacji takiej właśnie polityki wobec Ukrainy przez polskie władze? Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski wskazuje na trzy główne powody, które pozostają niezmiennie od 25 lat. - Po pierwsze, to mit Giedroycia, który jest już karykaturą. Giedroyć 40 lat temu napisał, że najważniejszy jest sojusz Polski z Białorusią, Litwą i Ukrainą i że trzeba poświęcić pewne sprawy dla dobra tego sojuszu, zrezygnować z roszczeń terytorialnych, ale też poświęcić Kresy – hasło „zapomnij o Kresach”. I wszystkie kolejne ekipy – Unii Wolności, Platformy, teraz PiS-u – odwołują się do tego, jak do świętej księgi. A przez te 40 lat już się świat przewrócił kilka razu do góry nogami i ta doktryna jest już absolutnie nieaktualna – wskazuje duchowny.
Drugi powód wskazany przez ks. Isakowicza-Zaleskiego to „ogromna rusofobia”. – PiS uważa – moim zdaniem słusznie – że Rosja jest zagrożeniem, ale przyjmuje także zasadę, że wróg mojego wroga jest moim przyjacielem. To jest fałszywa zasada, bo o ile Rosja jest zagrożeniem, tak wcale nie oznacza to, że ten kto jest antyrosyjski jest jednocześnie propolski. Skutkuje to tym, że wspiera się banderowców licząc na to, że - skoro są przeciwko Rosji - będą przyjaciółmi Polski. To jest jednak kompletne pomylenie, bo ruch banderowski był zawsze antyrosyjski, ale też antypolski, antysemicki i proniemiecki. Dla nich najważniejszym sojusznikiem zawsze są Niemcy, a nie Polska – tłumaczy.
Warto zwrócić uwagę, że także strona ukraińska w swojej retoryce dotyczącej rzezi wołyńskiej, oprócz próby zrównywania katów z ofiarami, sięga po argumenty antyrosyjskie (czyżby wyczuwając nastroje polskiej klasy politycznej?). Ledwie w ubiegłym roku Wołodymyr Wiatrowycz przekonywał, że w Polsce temat Wołynia jest upolityczniony i wykorzystuje to rosyjska propaganda. Także wcześniej pojawiały się głosy ze strony Ukraińców, że „zbrodniarza” i „satelitę” Adolfa Hitlera uczyniła ze Stepana Bandery komunistyczna propaganda, której celem było skłócenie Ukraińców z Polakami i Rosjanami.
Trzecią przyczyną takiego stanu rzeczy jest – zdaniem duchownego – „kompletny brak zrozumienia Kresów Wschodnich”. – Warszawka i Krakówek, czyli środowiska polityczne krakowsko-warszawsko-gdańskie - zupełnie nie rozumieją zjawisk, które dzieją się na Ukrainie – podkreśla duchowny, przypominając uhonorowanie Wiktora Juszczenki przez Katolicki Uniwersytet Lubelski tytułem doktora honoris causa. – Niby mówiono tam o Unii Lubelskiej, ale ona nie jest ani dla Ukraińców ani Białorusinów niczym pozytywnym. To jest mitomaństwo – ocenia.
Ks. Isakowicz-Zaleski dodaje, że w przypadku obecnej władzy istotny jest także czynnik prowadzonej przez nią polityki skrajnie proamerykańskiej.
W relacjach polsko-ukraińskich doszliśmy do ściany
Dziś, jak chyba nigdy wcześniej, widać fiasko polskiej polityki wschodniej. Okazuje się, że z udzielanego Ukrainie wsparcia m.in. finansowego i uległości w imię dobrych stosunków, Polska nie ma właściwie nic. – W relacjach polsko-ukraińskich doszliśmy do ściany. Już dalej nie ma nic. Na tym etapie zostały położone relacje z Ukrainą, która nas nie szanuje, łatwo bierze pieniądze, ma co chce, a równocześnie nie wyraża zgody na najdrobniejsze rzeczy. Dziś już nie mają argumentów prezydent Andrzej Duda czy minister Waszczykowski. To jest fiasko tej polityki. Ostatnie 10-15 lat zostało zmarnowanych kompletnie. O ile początkowo wydawało się że nastąpi jakaś zmiana, była na to nadzieja (...), to w 2007 roku, za prezydentury Wiktora Juszczenki rozpoczęła się gwałtowna gloryfikacja UPA przy absolutnej obojętności Lecha Kaczyńskiego, który pierwszy popełniał te błędy, a później to już szło po równi pochyłej – mówi ks. Isakowicz-Zaleski.
Po latach uprawiania polityki na kolanach, którą sprowadzić można do stwierdzenia „plują nam w twarz a my udajemy, że deszcz pada”, minister Witold Waszczykowski zdaje się okazywać dziś zdziwienie zachowaniem Ukraińców i zapowiada stanowcze działania. Panie ministrze, nie ma co się dziwić. To tylko efekt działań waszego obozu i waszych poprzedników, a Ukraińcy robią dokładnie to, do czego ich przyzwyczailiście (bo robili to przez wiele lat) i na co pozwalaliście.
Doszliśmy do momentu, w którym okazuje się, że „ruscy agenci”, którzy przestrzegali przed "flirtem" z banderowcami mieli rację, a giedroyciowcy dziwnie zamilkli.
Poglądy wyrażone w niniejszym artykule są osobistymi poglądami autorki i nie odzwierciedlają stanowiska redakcji.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.