Zanim ten numer trafi do rąk czytelników, całodobowe telewizje informacyjne i portale najpewniej zapomną już o „największej aferze XXI w”. (trzeciej w ostatnich miesiącach – przypomnijmy, że tak samo anonsowane było przez opozycję połączenie Orlenu z Lotosem oraz zakup z ministerialnej dotacji siedzib przez kilka fundacji). Trudno policzyć, który to już nietrafiony „gamechanger”. Lewicowo-liberalna opozycja i jej media trwają uparcie w wierze, że gdzieś w informacyjnym szumie kryje się ten jeden wymarzony temat, ten superskandal, którego ujawnienie zdemoluje podstawy władzy PiS, i że oni ten temat w końcu znajdą – może będzie to jakaś skrzywdzona przez lekarzy kobieta, może męczeństwo wepchniętej do radiowozu posłanki, może ukraińskie embargo na polskie ziemiopłody albo kolejne unijne sankcje… W każdym razie już po paru dniach widać, że „afera wizowa”, mimo że w narrację o „milionie sprowadzonych za łapówki muzułmanów” udało się opozycji wciągnąć media i polityków zagranicznych, tej roli nie odegra. Bombastyczna i jak zwykle nadgorliwa kampania lewicowo-liberalnych mediów – które sfrustrowane przedłużającym się oczekiwaniem na „gamechangera” każde mające potencjał do tej roli wydarzenie groteskowo przegrzewają i sprowadzają do absurdu – odebrała nam jednak możliwość przyjrzenia się temu, co nadużycia odkryte w procesie przyznawania pozwoleń na pracę i wiz pracowniczych pokazały. Szkoda, bo dotykamy tu jednego z najważniejszych obszarów dla przyszłości Polski, zasługującego doprawdy na lepszą obecność w debacie publicznej niż histeryczne poryki z jednej i gołosłowne zaprzeczenia z drugiej strony.
Jak sprowadzać cudzoziemców?
Tymczasem „sprowadzanie” do Polski zagranicznych pracowników nie jest – jak nieudolnie próbowała straszyć opozycja – złem samym w sobie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.