Na początku dyskusji redaktor naczelny tygodnika „Do Rzeczy” podkreślił, że celem rewolucji, również tej, która przesiąkła do Watykanu, jest powstanie czegoś, co można by nazwać państwem panseksualnym, które powstanie na gruzach i na zniszczeniu obecnego społeczeństwa.
– Bardzo ważnym elementem jest zdanie sobie sprawy, że to nie jest kwestia jakichś zwariowanych pomysłów jakiejś grupki aktywistów czy szaleńców, tylko że jest to kontynuacja walki o władzę nad światem – przekonywał Lisicki. – Tęczowa gwiazda to zespół instytucji państw, stowarzyszeń, osób dążących do dokonania radykalnego przewrotu społecznego – takiego, żeby zanegować tę rzeczywistość, w której żyjemy. Im bardziej neguje się rzeczywistość, tym więcej trzeba mieć władzy, żeby tego dokonać. Ta opowieść sięga korzeniami do samego powstania świata, czyli tego, co zostało opisane w Księdze Rodzaju. Bóg stwarza świat, ponieważ jest wszechmocny. Rewolucja jest swego rodzaju małpowaniem tej Boskiej kreacji, tylko w nowy sposób. Stąd potrzeba władzy, żeby to, co istnieje, całkowicie najpierw zniszczyć, a potem wznieść od samego początku. To jest to dążenie do opanowania świata i narzucenia mu swojej wizji. Ta władza jest tym większa, im większy opór stawia rzeczywistość. To jest ta „tęczowa gwiazda”. Gdzie jej szukać w Watykanie? Przede wszystkim wśród tych, którzy sami o sobie mówią, że są reprezentantami tęczowej ideologii, a jest ich niestety całkiem wielu, zarówno teologów, jak i księży – wskazywał.