"Przyszła do mnie do mieszkania". Kącki wydał oświadczenie

"Przyszła do mnie do mieszkania". Kącki wydał oświadczenie

Dodano: 
Marcin Kącki
Marcin Kącki Źródło:PAP / Leszek Szymański
Dziennikarz Marcin Kącki wydał oświadczenie, w którym odnosi się do afery, jaka wybuchła po jego tekście na łamach "Wyborczej".

W weekendowym wydaniu "Gazety Wyborczej" na początku stycznia ukazał się artykuł Marcina Kąckiego, który wywołał ogromne poruszenie opinii publicznej. Dziennikarz zdecydował się na wyznanie, dotyczące swojego prywatnego życia. W tekście "Moje dziennikarstwo – alkohol, nieudane terapie, kobiety źle kochane, zaniedbane córki i strach przed świtem" opisał m.in. swoje relacje z kobietami, a złe czyny usprawiedliwiał traumą rodzinną po śmierci starszego brata, wymagającymi warunkami w pracy czy uzależnieniem od alkoholu.

Szybko okazało się, że sprawa ma drugie dno. "Czytam oskarżenia, które padają pod adresem Marcina Kąckiego i mam wrażenie, że mówią one o osobie, której zupełnie nie znam. Bo dla mnie Kącki zawsze był osobą, której ufałam, która mnie wspierała w najtrudniejszych momentach i która stawała po mojej stronie wtedy, kiedy inni się odwracali. Marcin okazywał mi wsparcie, kiedy miałam nawrót depresji z powodu rosyjskiej napaści na Ukrainę i reakcji środowiska na moje teksty" – napisała w mediach społecznościowych Wiktoria Bieliaszyn, dziennikarka "GW". "Znam też Karolinę Rogaskę. Odważną, empatyczną, wrażliwą dziennikarkę. I nie jestem w stanie nawet opisać, jak bardzo mi przykro i jaką złość czuję, że coś takiego ją spotkało. Bo tego zachowania nie da się obronić" – dodała. Rogaska opublikowała obszerny wpis, w którym oskarża Kąckiego m.in. o to, że masturbował się przy niej, mimo jej "ewidentnego przerażenia".

facebook

"GW" przeprosiła za publikację tekstu dziennikarza i zawiesiła współpracę. Szerzej na ten temat piszemy w bieżącym wydaniu tygodnika "Do Rzeczy".

Kącki: To były dwa spotkania

Po ponad tygodniu od wybuchu afery Marcin Kącki opublikował obszerne stanowisko. Podkreśla, że nie ma ono na celu naprawy jego wizerunku, ale wyjaśnienie nieprawd, jakie pojawiły się w przestrzeni medialnej.

"Chcę tę sprawę z pełną odpowiedzialnością zostawić komisji, która ma wyjaśnić w 'Wyborczej' moją postawę wobec koleżanek, kolegów, współpracowników. Oczekuję rzetelnej procedury kontrolnej i udziału w niej wszystkich osób zgłaszających jakiekolwiek zastrzeżenia, co do mojej postawy" – podkreśla.

"Moja relacja z Karoliną Rogaską nie dotyczy, jak możecie sądzić z jej przekazu, incydentu, w którym, zwyrol napastuje kobietę. To historia dwóch spotkań. Pierwszego, na festiwalu literackim w Miedziance, latem 2017 roku, i ostatniego, również w 2017 roku, w mieszkaniu, w którym, wtedy mieszkałem i do którego przyszła Karolina Rogaska, a przebieg tego spotkania był odmienny, niż zostało to opisane. Było to spotkanie towarzyskie i krótko po nim zakończyła się nasza znajomość, i nie dlatego, że miałem wtedy poczucie niegodności czyjegoś zachowania, ale nie chciałem łączyć relacji zawodowej i prywatnej" – stwierdza Kącki.

Dalej pisze, że "liczne treści na mój temat publikowane w ciągu ostatniego tygodnia sugerują, że występują inne sytuacje, niż przypadek Karoliny Rogaskiej. Nie ma i nie było takich sytuacji. Takie informacje jedynie nakręcają spiralę nienawiści".

Dziennikarz komentuje też sprawę współpracy z Polską Szkołą Reportaży: "Nigdy mi nie przekazano formalnie, że jestem zawieszony, czy wyrzucony ze Szkoły Reportażu. Od dłuższego czasu formułowałem jednak zastrzeżenia wobec sposobu funkcjonowania tej Szkoły, a jej kadra wie jakie zarzuty zgłaszałem, jakiego etosu broniłem i jakie ankiety spływały przez lata wobec mojej osoby od studentek i studentów Szkoły. Chciałbym, aby zostały one ponownie zweryfikowane jeśli w tym świetle pojawiają się wątpliwości".

"Nieprawdziwe są również twierdzenia, że mój tekst miał być jakąś formą wyprzedzenia formułowanych względem mnie zarzutów, a ja – wiedząc o nich – miałem zmanipulować moją 'Gazetę' i nadużyć jej łamów w celu wybielenia siebie w Waszych oczach. Mój reportaż przygotowywałem od miesięcy, był efektem terapii, dobrego związku i chęci nie tylko rozliczenia się z przeszłością, ale próbą wyrażenia moich osobistych odczuć wobec tej problematyki, z którą większość rozliczyć się nie próbuje. Nie żałuję, nawet jeśli skutek wobec mojej osoby będzie najpoważniejszy. Nie potrafiłbym tekstu napisać inaczej, pod publikę, to nie moje dziennikarstwo" – podsumował Marcin Kącki.

5. Moi współpracownicy w redakcji wiedzieli, że przygotowuję taki materiał, a jeśli zgłaszali wątpliwości, to wobec odbioru tematu w kontekście silnych emocji związanych z walką kobiet o swoje prawa. Do momentu pojawienia się komentarza Karoliny był on oceniany bardzo dobrze przez osoby, które później zupełnie zmieniły swoją narrację i nie mam tego nikomu za złe, ale właśnie dlatego oczekuję zbadania i wyjaśnienia w sposób rzetelny wszelkich wątpliwości.

Mój tekst, to moje życie, napisałem go tak, jak potrafię pisać. Wierzyłem, że się naprawiłem, bo w końcu prawdziwie kocham, bo jestem kochany. Mój tekst był konsekwencją długiej drogi, którą przeszedłem. Ale reakcje po jego opublikowaniu uświadomiły mi, że droga się jeszcze nie skończyła i jak wiele pracy mnie czeka. Przyjaciołom – dziękuję, że jesteście. Tym, którzy życzą mi śmierci, utopienia się w Wiśle – nie mam dla was nic mądrego. Mam swoje życie, patrzę w nie, wy macie swoje i pewnie swoje powody, że tak piszecie. Niech każdy pisze swój tekst, o sobie, niech się mierzy na swój sposób ze swoimi demonami.

Wiem, to wszystko nie brzmi jak należyte oświadczenie, ale nie będę się bronił frazami z doradztwa komunikacyjnego. Tego samego zresztą zawsze uczyłem i wymagałem od moich dziennikarek i dziennikarzy.

Czytaj też:
"Wyborcza" przeprasza i usuwa tekst Kąckiego
Czytaj też:
Zwolnienia grupowe w "Gazecie Wyborczej". Tak źle nie było od dawna

Źródło: Facebook / "Gazeta Wyborcza"
Czytaj także