Zdrowy rozsądek mówi, że najnowsza opowieść Donalda Tuska: o 100 mld zł (prawie ćwierć rocznego budżetu państwa!) rzekomo ukradzionych przez PiS, które trzech jego ministrów z PO odzyska dzięki uroczyście zawartemu pod okiem premiera międzyresortowemu „porozumieniu”, przekroczyła już wszelkie granice absurdu i picu. Można by długo rozbierać tę narrację na składowe i pokazywać, jak na każdym poziomie oparta jest na zmyśleniach, manipulacjach, a głównie na oczywistych nonsensach. Niech się tym jednak zajmą inni, tutaj poszukajmy odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego?”.
Zdrowy rozsądek sobie, a Tusk musi mieć przecież swoje wyrachowanie, które zdecydowało, że wyprodukował tę opowieść i nagłośnił ją w czasie weekendowej newsowej flauty, kiedy całodobowe media informacyjne rzucają się ochoczo na każdy, najgłupszy nawet i najbłahszy zainscenizowany dla nich „iwent”. Łatwo się tego wyrachowania domyślić: polityczne doświadczenie lidera PO nauczyło go, że wygadywanie oczywistych bzdur zawsze się opłaca i po prostu nie można w tym przesadzić.
Sto miliardów ukradli! To brzmi potężnie i tylko to się liczy. Podobnie potężnie wybrzmiało swego czasu: „sześćset tysięcy fałszywych wiz, sprzedanych na afrykańskich straganach”! Powtórzone wielokrotnie, zaagregowane w antypisowskich mediach, szeroko komentowane oskarżenie stało się podstawą powołania sejmowej komisji śledczej, z której prac wynikło, że nie żadne sześćset tysięcy, tylko dwieście kilkadziesiąt sztuk, i że nie chodziło o wizy fałszywe, tylko o łapówki za przyśpieszenie procedury ich przyznania. I co? I nic.
Kto dziś pamięta, jak premier Donald Tusk osobiście odwiedził wykonawców budowy Stadionu Narodowego, zaniepokojonych manewrami głównego inwestora, ewidentnie obliczonymi na to, by nie zapłacić im za wykonaną pracę, i jak uroczyście zagwarantował im, że na pewno dostaną, co im się należy, on osobiście tego dopilnuje, tylko niech nie opóźniają tak ważnej dla kraju inwestycji? Oni sami zapewne tak, bo uwierzyli, nie zeszli z budowy, nie dostali należnych im pieniędzy i pobankrutowali. Ale czy kogokolwiek poza nimi obchodziło, co się stało po tej apoteozowanej w mediach interwencji premiera?
Kłamstwo w żywe oczy
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.