Ksiądz prałat Krzysztof Charamsa zdradził środowisko homoseksualne, którego miał być twarzą i orędownikiem u samego papieża. Zamiast sprawy wybrał Eduarda. Ośmieszył własne postulaty i postulaty środowiska, ośmieszył ideę coming outu w Kościele. Mógł naprawdę wiele zrobić dla postrzegania związków partnerskich i stosunku Kościoła do ludzi o innej niż uznawana przez Kościół orientacji seksualnej. Zamiast tego wybrał życie w słonecznej Barcelonie”.
Ostre słowo „zdrada”. Kąśliwe aluzje do atrakcyjności przystojnego partnera – Eduarda z Katalonii. Pretensje o zniszczenie jakiejś domniemanej wielkiej szansy na zmiany w Kościele katolickim. Skąd tak ostry atak? Kto jest jego autorem?
To cytaty z felietonu Katarzyny Kolendy-Zaleskiej z „Gazety Wyborczej”. Przytoczyłem je, bo zdradzają one skalę konsternacji i irytacji w polskim środowisku kibiców zmieniania katolicyzmu od wewnątrz.
Po prostu ks. Krzysztof Charamsa przedobrzył. Zamiast wpływać powoli na zmianę nauczania Kościoła, korzystając ze strategicznego miejsca w watykańskiej Kongregacji Nauki Wiary, wybrał jawny show z kochankiem. A na dodatek bez skrupułów wykorzystał środowisko polskich „otwartych katolików”.
Gdyby jednak postępowcy z „Tygodnika Powszechnego” lub „Arki Noego” lepiej rozumieli logikę działań organizacji gejowskich, nie byliby tak bardzo zdziwieni intrygami ks. Charamsy. To on jest w swoim działaniu europejski lub wręcz światowy, a naiwni są zwolennicy Kościoła otwartego z Wiślnej i Laboratorium Więzi. Ksiądz Charamsa zachował się jak agent wpływu sprzedający ten sam towar różnym odbiorcom i rozgrywający swoich klientów według własnej hierarchii potrzeb i celów. (...)