W wyborach prezydenckich uzyskał niemal 5 proc., wyprzedzając m.in. Magdalenę Biejat z Nowej Lewicy i dając nadzieję partii Razem na samodzielne wejście do Sejmu w 2027 r. albo przynajmniej na dobrą pozycję negocjacyjną podczas targów z Włodzimierzem Czarzastym. Na tle pierwszych sondaży ze stycznia i lutego, które dawały mu szanse na ok. 1 proc., wynik wyborczy może zostać uznany za umiarkowany sukces. Z szeroko rozumianego centrolewu był on chyba jedynym politykiem, który schodził ze sceny z podniesionym czołem.
Swoim przekazem, autentycznością oraz sprawnością retoryczną lider Razem trafia jednak nie tylko do rozczarowanych wyborców Lewicy, lecz także do młodego, antysystemowego elektoratu zmęczonego wojną PO z PiS. Na tle bezideowej III RP Adrian Zandberg to bowiem jedna z najciekawszych i nieoczywistych postaci. Jest odwrotnością towarzyszy z SLD, którzy po przemianach ustrojowych przebrali się za kapitalistów, forsując bardziej wolnorynkowe reformy niż partie nominalnej prawicy (obniżka CIT, podatek liniowy, prywatyzacja, tzw. plan Hausnera). Mimo że lider partii Razem wprost przyznaje, że jest socjalistą, to w niczym nie przypomina Leszka Millera, Marka Borowskiego czy Aleksandra Kwaśniewskiego. To polityk inteligentny, elokwentny i od lat wierny swym poglądom.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.