W sprawie pobytu Antoniego Macierewicza w zakładzie Salezjańskim w Rumi w latach 1958 -1960, autor dopuścił się co najmniej kilku intencjonalnych półprawd lub po prostu manipulacji. Pomijając już fakt, że do samego pobytu braci Macierewiczów w placówce salezjańskiej autor bezpośrednio odniósł się tylko w małych fragmentach, reszta to tzw. otoczka, która wyraża ową intencjonalność wypowiedzi autora. Zatem po kolei…
Manipulacje
Nieprawdą jest, że po trzydziestu latach od zamknięcia placówki odnaleziono listę wychowanków salezjańskich. Ta była dostępna przez cały czas w archiwum domowym. Świadczy o tym fakt, że na podstawie archiwalnego spisu wychowanków w parafii pw. NMP Wspomożycielki Wiernych w Rumi, utworzonej w 1957 roku przy Zakładzie Salezjańskim, nad którym krążyło widmo likwidacji przez władze komunistyczne, co jakiś czas organizowane były zjazdy jej byłych wychowanków. Faktycznie po trzydziestu latach, w czasie remontu tzw. starej kapliczki, odnalezione zostały protokoły rad pedagogicznych, rady domu salezjańskiego, charakterystyki wychowanków, które zostały zamurowane w obawie przez represjami władz komunistycznych, które inwigilowały salezjanów także po 1960 roku i faktycznie represjonowały placówkę oraz zakonników z różnym natężeniem po 1989 rok.
Nieprawdą jest także i to, że ja osobiście, jako dyrektor Archiwum Salezjańskiego Inspektorii Pilskiej, długo zastanawiałem się, czy udostępnić dokumentację dotyczącą domu dziecka w Rumi. Jestem zdania, że archiwa, także kościelne, winny być w szerokim zakresie i bezproblemowo udostępniane badaczom. Po to są gromadzone. Oczywiście po akceptacji wytycznych prawnych i regulaminów, z wykorzystaniem także zasad pracy naukowej.
Archiwum Salezjańskie Inspektorii Pilskiej, którym kieruję od piętnastu lat, stara się w pełni respektować tę zasadę. Także pan Dzierżanowski został przez naszą wspólnotę ugoszczony i została mu bez żadnych przeszkód udostępniona dokumentacja. Udzieliłem mu również kilku wyjaśnień, o które prosił, co do historii i funkcjonowania zakładu w Rumi. Nieprawdą także jest to, że dotąd nikt z poza grona zakonnego nie korzystał z tej dokumentacji.
Aura "wyjątkowości"
Być może autor chciał w ten sposób stworzyć jakąś aurę „wyjątkowości” swoich „badań”. Otóż korzystało z niej, już przed nim kilku badaczy świeckich, m.in. Andrzej Kołakowski, który przed laty przygotowywał swoją rozprawę doktorską o placówkach wychowawczych opiekujących się dziećmi na Pomorzu w pierwszych latach powojennych.
Niejako na marginesie należy zauważyć, że autor do dzisiaj nie dotrzymał zasady określonej w regulaminie, i wyraźnie przeze mnie wyartykułowanej, zgodnie z którą należy przesłać do archiwum egzemplarz publikacji, opartej na dokumentacji w nim zgromadzonej.
Wstydliwy dom dziecka?
W innym miejscu współautor książki o ministrze Macierewiczu stawia tezę, że „w wywiadach wspomina pobyt u salezjanów, ale nigdy nie mówi, że był to dom dziecka. Może uznaje to za wstydliwe”. Otóż faktycznie placówka, w której wraz z bratem Antoni Macierewicz przebywała w latach 1958-1960, nie była już domem dziecka. Taką rolę pełniła w swoich początkach, zaraz po wojnie. Z czasem przybrała formułę internatu, w których mieszkali chłopcy z różnych części Polski i uczęszczali do szkół w Rumi i Wejherowie.
Macierewicz używa w swoich wypowiedziach terminu „zakład” lub „szkoła z internatem”. I tak było naprawdę. W terminologii salezjańskiej mianem „zakładu” określa się wszystkie nasze placówki wychowawcze. Dość wspomnieć, że macierzysty dom salezjanów w Polsce w Oświęcimiu nosi od 1898 roku po dzień dzisiejszy nazwę „Zakład ks. Bosko”, a w jego ramach funkcjonują obecnie szkoły salezjańskie, internat, oratorium i parafia.
Dzieci, które przebywały w zakładzie salezjańskim w Rumi w latach 19658-1960, w połowie miały oboje rodziców, część miała jednego z nich, a tylko niewielu chłopców było sierotami. Prawdopodobnie ówcześni wychowankowie nie zdawali sobie sprawy, że przebywają w placówce, która w oficjalnej dokumentacji funkcjonuje, jako dom dziecka. Musiał w oficjalnych dokumentach nosić taką nazwę, bo inaczej już by nie istniał!
W 1958 roku kiedy Antonii Macierewicz trafia do salezjańskiej placówki, komuniści zlikwidowali już większość naszych zakładów wychowawczych, szkół średnich i zawodowych oraz internatów. Po likwidacji placówki w Rumi, szkoły zawodowej w Łodzi w 1960 r. i salezjańskiej szkoły organistowskiej w Przemyślu w 1963 r., z kilkudziesięciu prowadzonych po wojnie przez nasze zgromadzenie zakonne placówek, ostała się tylko jedna – szkoła zawodowa w Oświęcimiu, która i tak mogła prowadzić swoją działalność w bardzo ograniczonym zakresie.
Wystarczyło czytać ze zrozumieniem
Zakład Salezjański w Rumi w 1958 r. jako jeden z niewielu mógł więc prowadzić swoją działalność. Stąd obecność w nim chłopców z całej Polski. Placówka istniała m.in. dlatego, że salezjanie cieszyli się wielką sympatią wśród mieszkańców Rumi. Takie instytucje, jak władze miejskie, kierownictwo szkoły, do których uczęszczali wychowankowie zakładu, czy wspomniany przez Dzierżanowskiego komisariat milicji, wspierały zakonników w walce o utrzymanie placówki wychowawczej.
I stąd te raporty, że w Zakładzie Salezjańskim znajdują opiekę: „dzieci po poległych na wojnie i inwalidów wojennych, sieroty i półsieroty, dzieci alkoholików i z małżeństw rozbitych, dzieci nerwowo chore, zahamowane w rozwoju umysłowym, skłonne do włóczęgostwa, kleptomanii, skazane w wielu wypadkach przez Sądy dla Nieletnich na domy poprawcze”, i w innym przypadku: „Uczniowie ci, z braku właściwej i dostatecznej opieki domowej, zeszli na drogę złego prowadzenia się. Niejednokrotnie – z braku opieki – ulica pozostawiła w ich charakterze ujemne nawyki większej względnie mniejszej miary przestępczości, właściwej nieletnim. Z uwagi na to, wychowanie ich nastręcza poważne trudności wychowawcom”. Dodajmy, że taka postawa instytucji państwowych działająca na korzyść zakładu salezjańskiego była ewenementem w skali kraju. Pisały tak, bo to dawało szansę na przetrwanie salezjańskiego zakładu, a nie że taki był faktyczny stan rzeczy. Pisałem o tym bardzo wyraźnie w publikacji „Zakład Salezjański w Rumi 1938-1960”, na którą zresztą autor się powołuje. Wystarczyło w tym przypadku czytać ze zrozumieniem, a nie pod z góry przyjętą tezę.
Przegrana komunistów
Zapewniam współautora książki, że to nie tragiczny wypadek, w którym zginęło czterech wychowanków, czy afera pedofilska, zdarzenia z lat 1952-1953, które nie wiedzieć czemu pojawiają się w kontekście pobytu w placówce salezjańskiej braci Macierewiczów, były pretekstem dla władz do likwidacji salezjańskiej placówki.
Komuniści programowo od 1947 r. likwidowali wszystkie placówki szkolno–wychowawcze prowadzone przez Kościół w Polsce. Walczyli z religią w szkołach, którą ostatecznie wyeliminowali z programów nauczania, próbując w ten sposób maksymalnie ograniczyć jej wpływ na wychowanie młodzieży. Dzisiaj już wiemy z pewnością, że tę walkę przegrali.
Warto pisać prawdę
Co do przestępstwa pedofilii kleryka salezjańskiego, o którym Dzierżanowski pisze, że wstrząsnął zakładem. Po pierwsze, w chwili popełnienia przestępstwa T.O. nie był już klerykiem salezjańskim. Też wyraźnie o tym pisałem w swojej publikacji. Został wcześniej wydalony ze zgromadzenia i do czasu znalezienia sobie nowego miejsca w życiu, pozwolono mu pełnić funkcję kościelnego. Pomijając już sam fakt zasadniczości pisania o tym wydarzeniu z 1953 r., przypomnijmy w kontekście o pobycie w zakładzie braci Macierewiczów w latach 1958-1960 (sic!), warto więc pisać prawdę, a nie kłamać!
Sprawca przyznał się do winy i za przestępstwa natury obyczajowej został skazany na rok i sześć miesięcy więzienia. W czasie odbywania kary więzienia na 23 stronach rękopisu sporządził życiorys, w którym szczegółowo przedstawił swój pobyt w Zgromadzeniu Salezjańskim, obarczając przełożonych za swoje niepowodzenie w realizacji powołania. Zakończył go słowami, które można pozostawić bez komentarza: „Wierzę, że jeszcze nadejdzie ten dzień, gdzie będę mógł uścisnąć dłoń tow. Bolesława Bieruta i powiedzieć słowa, którymi zacząłem opisywać te stronice: że nie tylko zmieniłem cel życia, lecz go osiągnąłem, mimo trudności jakie napotkałem od ludzi, którzy mnie nie zrozumieli lub zrozumieć nie chcieli”.
Dodajmy też na koniec tej smutnej historii, że ów skandal rzekomo tak mocno „wstrząsnął zakładem” w Rumi, że po kilkuletnich badaniach nad jego historią, wywiadach przeprowadzonych z salezjanami i wychowankami naszej placówki (około 80), dowiedziałem się o tej sprawie dopiero z akt zgromadzonych w Instytucie Pamięci Narodowej. I rzetelnie ją opisałem.
Dzieło salezjanów
Salezjański Zakład w Rumi dobrze zapisał się na kartach historii posługi duchowych synów św. Jana Bosko na rzecz wychowania młodzieży. W gronie wychowanków tej placówki z lat 1946-1960 widzimy wielu wspaniałych ludzi, polskich patriotów, społeczników, którzy realizowali swoje życiowe powołanie m.in, jako nauczyciele, dziennikarze, prawnicy, kapłani. To jest prawdziwy owoc dobrej współpracy w dziele wychowania salezjanów i społeczności Rumi. W gronie najwybitniejszych wychowanków tej placówki widzimy też Antoniego Macierewicza, z którego jesteśmy dumni. On sam niezwykle miło wspomina czas spędzony w Rumi. W ostatniej publikacji, Księdze Pamiątkowej, która ukazała się z okazji 70. rocznicy urodzin ministra, wspomina salezjanów tak: „Rzeczywiście wzięli nas w garść, nauczyli modlitwy, pracy, dyscypliny”. Za to świadectwo dziękujemy!
Trudno nie przyznać racji prof. Sławomirowi Cenckiewiczowi, który w tekście „Macierewicz – biografia sfałszowana”, pisał iż w książce Anna Gilewskiej i Marcina Dzierżanowskiego „mania deprecjacji Macierewicza jest tak silna, że faktycznie unieważnia wykorzystane w książce źródła”. Dodajmy, że wiele jej fragmentów, w tym dotyczący pobytu braci Macierewczów z Zakładzie Salezjańskim w Rumi, dowodzi, że autorzy nie umieją, albo wyraźnie nie mieli zamiaru, ze źródłami sobie poradzić.
Czytaj też:
Książka tysiąca błędów. Cenckiewicz i Kozłowski wyliczają uchybienia w książce o Macierewiczu
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.