Krajobraz po wielkim szoku
  • Piotr SemkaAutor:Piotr Semka

Krajobraz po wielkim szoku

Dodano: 
Sejm, zdjęcie ilustracyjne
Sejm, zdjęcie ilustracyjne Źródło: Piotr Tracz / Kancelaria Sejmu
Kryzys dronowy pokazał nowe wektory politycznej polaryzacji. Nie ma wątpliwości, że Władimir Putin uważnie czyta raporty analizujące wewnętrzną polską debatę i podziały na scenie politycznej, które wyszły na jaw.

Naruszenie granic Polski przez ponad 20 dronów poruszyło Polaków. Jednocześnie zmusiło wszystkie ośrodki polityczne do jasnego zadeklarowania się, jak rozumieją ten atak, kogo uważają za jego sprawcę i jaki mają pomysł na zapewnienie Polsce bezpieczeństwa. Podstawową linią podziału między siłami politycznymi były dwie kwestie: czy Rosja jest odpowiedzialna za ten atak i jak należy wzmocnić bezpieczeństwo Polski – razem, na czele z zachodnimi sojusznikami z USA i największymi państwami Zachodu, czy też na zasadzie daleko posuniętego izolacjonizmu połączonego z postrzeganiem Ukrainy jako kraju Polsce nieprzyjaznego, pragnącego podstępem wciągnąć ją do wojny.

Jeśli pod tym kątem spojrzeć na zachowanie polskich polityków, to po jednej stronie znalazła się rządząca koalicja Platformy, PSL, Polski 2025 i Nowej Lewicy oraz Razem w kryzysowym konsensusie z największą partią opozycyjną PiS oraz ośrodkiem prezydenckim Karola Nawrockiego. W ostrej opozycji do tego konsensusu usytuowała się Konfederacja Korony Polskiej Grzegorza Brauna, która wprost uznała, że nie można orzec jednoznacznego sprawstwa Rosjan i podejrzewać należy prowokację Ukrainy, mającą wciągnąć Polskę do wojny. Gdzieś pośrodku tych dwóch postaw znalazła się Konfederacja, w której widać było wyraźną różnicę pomiędzy postawą Krzysztofa Bosaka skłaniającego się bardziej ku konsensusowi uznającemu zagrożenie ze strony Rosji a postawą Sławomira Mentzena, który akcentował swój dystans wobec sił politycznych określanych przez niego jako „sługi narodu ukraińskiego”. Konfederacja była w tej kwestii wyraźnie rozdwojona, co było szczególnie widoczne w wypowiedziach poszczególnych posłów i eurodeputowanych. Jeśli jednak podsumować sondażowe elektoraty obu nurtów, to wyraźne było widać, że w dużym stopniu odpowiadają one podziałom opinii.

„Czy wierzysz, że nasi sojusznicy (np. USA, Niemcy, Francja) pomogą nam w przypadku ataku Rosji na Polskę?” – takie pytanie, już po incydencie dronowym, zadano w badaniu Instytutu Badań Pollster dla „Super Expressu”. 67 proc. respondentów uznało, że tak. Nie wierzy w to 33 proc. uczestników sondażu.

Jednocześnie inny sondaż IBRiS dla Radia Zet z 17 września wykazał, że zdecydowana większość Polaków nie ma wątpliwości, że wtargnięcie rosyjskich dronów do naszej przestrzeni powietrznej nie było pomyłką, jak sugerował to prezydent Donald Trump. Z prezydentem USA w tej kwestii nie zgodziło się w sondażu aż 8 na 10 osób (81,7 proc.). Tylko 10,6 proc. uznało sugestię Trumpa, że rosyjski atak mógł być pomyłką, w tym 2,4 proc. uważa, że zdecydowanie ma rację, a 8,2 proc. wybrało odpowiedź „raczej ma rację”.

Jakie są praktyczne konsekwencje polityczne wyboru tych generalnych założeń co do charakteru ataku dronowego w wypadku poszczególnych ośrodków politycznych?

Platforma, czyli próba złapania wiatru w żagle

Dla ekipy Donalda Tuska kryzys wywołany pojawieniem się rosyjskich dronów w polskiej przestrzeni powietrznej był czymś, co w Polsce zwykło się nazywać „politycznym złotem”. Incydent dronowy przyszedł w momencie wyjątkowo słabych notowań rządu i wzbudził w czołówce PO nadzieje na tzw. efekt flagi. To znany socjologom mechanizm wzrostu poparcia dla partii władzy w momencie groźnego kryzysu.

Artykuł został opublikowany w 39/2025 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także