Mój wpis na Facebooku z 9 sierpnia i publikacja dokumentu z 2005 r. stały się na kilka dni tzw. newsem. Jako że sprawa dotyczy prezydentury Lecha Wałęsy i kulis operacji „odzyskiwania” przez tajne służby jego akt agenturalnych, emocji jest aż za dużo. „Niewierzący” od lat w agenturalność Wałęsy publicyści, którzy od 1992 r. kwestionowali w ogóle istnienie TW „Bolka”, a później relatywizowali ujawnione sekrety kradzieży tajnych dokumentów przez Wałęsę i jego otoczenie w latach 1992–1995, ogłosili, że jestem wariatem i paszkwilantem. Zaatakowano mnie, tym bardziej że wskazałem na związek między poszukiwaniem akt „Bolka” przez UOP a tragedią, do której doszło 17 kwietnia 1995 r. w Gdańsku w związku z wybuchem gazu w 11-piętrowym bloku przy ul. Wojska Polskiego 39 (zginęły wówczas łącznie 22 osoby). W sukurs przyszedł im niezawodny gen. Gromosław Czempiński, którego rolę w procesie kradzieży akt Wałęsy opisano wiele lat temu w książce SB a Lech Wałęsa”. Generał prowadzi więc grę we własnej sprawie.
Obelgami ludzi, którzy od ćwierćwiecza kłamią w sprawie przeszłości Lecha Wałęsy, czuję się zaszczycony, bo wszystko, co pisałem do tej pory o Wałęsie, okazało się po prostu prawdą.