Zdecydowana większość naszych pisarzy na dobre o tym jednak zapomniała, więc doczekaliśmy się literatury zbędnej. Właśnie takiej, która o Polsce zapomniała. A przecież, jak powiada bohater najnowszej powieści Marka Stokowskiego, nazwany przez niego „Świętym Leonardem z pól”: „Z Polską to jest trochę jak z kobietą, no powiedzmy z matką albo siostrą, która stale jest obecna w naszym życiu, a my o niej nic nie wiemy, nie zauważamy jej urody albo sińców przemęczenia, radości czy smutków, nie pytamy nigdy, jak się miewa, co przeżyła, o czym marzy. No i bywa, że to inni muszą nam otworzyć na nią oczy”.
I Leo to robi, a oni wpatrują się w niego zdumieni, „jakby pierwszy raz słyszeli kogoś, wydawałoby się normalnego, a gadającego takie rzeczy”. Bo i kto im miał to mówić: nieobecni w ich życiu rodzice, za granicą zarabiający pieniądze, przesyłane do kraju jak alimenty, na odczepnego?
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
